1.
Święta
Bożego Narodzenia stanowiły jedyny w swoim rodzaju produkt marketingowy, nawet
tu, gdzie ich tradycja sięgała głęboko do wartości rodzinnych i pierwotnej,
religijnej symboliki. Niestety, owe wartości nie potrafiły się obronić przed
zielono-czerwonym kiczem, wyglądającym z każdej przeszklonej witryny sklepowej
i każdego bilbordu atakującego z wysokości.
Aleksander
był nawet zadowolony z tego, że większość czasu spędzał w domu, dzięki czemu
omija go ta powierzchowna, świąteczna przygoda, niemająca nic z magii świąt,
które uwielbiał jako dziecko.
Aleksander
w zamyśleniu wyglądał przez okno mieszkania, mieszczącego się na ostatnim,
dziesiątym piętrze bloku, w którym zamieszkali razem z Kariną. Delikatne płatki
śniegu ostrożnie sfruwały z nieba. Targane porywistym wiatrem, pokonywały długą
drogę zanim dotknęły ziemi. Widok z okna był niesamowity. Samo mieszkanie było
niezwykle przytulne, co było zasługą tylko Kariny, która spędziła wiele godzin
na jego urządzaniu, dopieszczając każdy szczegół, mając do dyspozycji bardzo
niewielkie środki. Była w tym naprawdę dobra, czego nie omieszkał jej
zakomunikować i co powtarzał jej za każdym razem, gdy pokazywała mu swoje
projekty i kiedy zaczynała w siebie wątpić. Z każdego wnętrza potrafiła wydobyć
ciepło i przytulność. W ich pierwszym wspólnym mieszkaniu panował spokój i
harmonia. Było w nim dużo ciepłych kolorów i stonowanego oświetlenia, które
robiło cały nastrój.
Aleksander
uwielbiał to mieszkanie, bo było efektem pracy i talentu jego Kariny.
Uwielbiałby je nawet, gdyby Karina nie miała za grosz zmysłu i zrobiłaby z
niego targ rupieci albo wiejski odpust. Kochałby je, ponieważ dzieliłby je z
nią.
Śnieg
przybierał na sile, utrudniając już widoczność. Coraz większe płatki śniegu
tańczyły wokół latarni, w takt tylko im znanej muzyki. Ich widok wprawił
Aleksandra w bardzo dobry nastrój.
Alek
zerknął na zegarek na wyświetlaczu telefonu i stwierdził, że Karina powinna
lada chwila pojawić się w drzwiach i na tę myśl poczuł jeszcze większe
zadowolenie i podniecenie.
To
już prawie dwa miesiąca odkąd opuścił szpital z bardzo dobrymi prognozami i
wielkimi nadziejami, których już nie próbował w sobie tłumić. Zaczął naprawdę
wierzyć w te naiwne zapewnienia, że już wszystko będzie dobrze, i że wreszcie ziemia
przestanie obracać się w przeciwną stronę.
Całe
życie Aleksandra okazało się jednym wielkim i pokręconym lunaparkiem, pełnym
strachów, klaunów i pędzących w niewiadomym kierunku rollercosterów. W ciągu
zaledwie dwóch miesięcy jego świat stanął na głowie i to nie jeden raz. Do Alka
dotarło nareszcie, że to wszystko nie mogło wydarzyć się na darmo.
Kiedy
dowiedział się, kto będzie dla niego dawcą szpiku, doznał szoku, z którego tak
naprawdę do tej pory nie mógł się otrząsnąć. Przez te wszystkie lata przeszczep
był dla niego niczym kwiat paproci, o którym słyszał, którego pragnął, a
którego miał nigdy nie zobaczyć. Aż pewnego deszczowego dnia, wbrew całej
logice wszechświata znalazł go na mokrym poboczu, pokochał i oddał mu wszystko,
co miał, a w zamian otrzymał życie.
Wciąż
nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wciąż był słaby i cały czas dochodził do
siebie po ostrej chemioterapii, którą mu zaaplikowano przed przeszczepem, ale
jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. Każdy fragment jego drogi do tu i teraz
był piekłem. Udało mu się przez nią przejść, tylko dzięki Karinie, która
spędziła przy jego łóżku setki godzin, czasami śpiąc na jego ramieniu, innym
razem tylko na niego patrząc przez szybę. Nigdy go jednak nie zostawiła, nigdy
nie przestała mieć nadziei, nigdy nie pozwoliła mu przestać istnieć.
Zawdzięczał
jej życie w przenośnym i dosłownym znaczeniu tego słowa i nigdy nie będzie w
stanie jej się za to odwdzięczyć. Nie, żeby tego od niego oczekiwała, ale
dlatego, że na to zasługiwała.
Aleksander
drgnął, słysząc otwierane drzwi, a wraz z tym dźwiękiem na jego usta wpełzł
szeroki uśmiech. W drzwiach stanęła Karina, zaczerwieniona od mrozu i wiatru.
Opatulona olbrzymim szalem, którym mogłaby się owinąć cała, gdyby zaszła taka
potrzeba. Z wełnianego kłębowiska wystawały tylko zielone oczy, które w tej
chwili błyszczały od łez wyciśniętych przez wiatr. Na głowie miała jedną z tych
wełnianych czapek, zwisających luźno z głowy. Aleksander nigdy ich szczególnie
nie lubił, ale na Karinie wyglądała wyjątkowo dobrze. Zresztą, na niej wszystko
wyglądało dobrze.
Podszedł
do niej i objął ją w pasie, kiedy odwieszała granatową, puchową kurtkę na
wieszak. Karina była takim zmarzluchem, że gdy na dworze temperatura spadła do
zera udała się do pierwszego lepszego sklepu z odzieżą dla polarników i kupiła
sobie specjalistyczną kurtkę, która sięgała jej do połowy łydki. Alek zaśmiał
się z niej i zastanawiał, jak ta ciepłolubna dziewczynka zniosłaby prawdziwą
zimę na północy Kanady, gdzie temperatury spadały nawet do czterdziestu stopni
poniżej zera. Karina zapewne udałaby się po specjalne ubranie do wioski
Eskimosów, żeby móc normalnie funkcjonować w takich warunkach. Kiedyś się tego
dowie, ponieważ zamierzał ją tam wkrótce zabrać.
–
Jak ci minął dzień, skarbie? – zapytał, wtulając twarz w jej zmarznięte
policzki i szyję.
Karina
zamiast odpowiedzieć, odwróciła się do niego i niepostrzeżenie wsunęła swoje
zimne, jak kostki lodu ręce, pod jego koszulkę. Alek krzyknął głośno, odsuwając
się od niej gwałtownie. Złapał ją za nadgarstki i przytrzymywał je z dala od
siebie, śmiejąc się głośno.
–
No co? Nie chcesz, żebym cię dotykała? – powiedziała, udając, że się dąsa.
–
Mały, podstępny piegus z ciebie – powiedział, wciąż broniąc się przed jej
wszędobylskimi, zimnymi dłońmi. – Jeśli będziesz tak robiła, to nie dostaniesz
kolacji, a już tym bardziej deseru – powiedział, puszczając jej nadgarstki.
–
No dobrze, już nie będę – spuściła oczy i uśmiechnęła się pod nosem – Ale ty
jesteś delikatny.
Aleksander
przeczuwał, co za chwilę nastąpi, chociaż przez chwilę naiwnie wierzył, że jego
uwaga o kolacji przywoła ją do porządku. No cóż, on powinien wiedzieć
najlepiej.
Karina
mijając go z niewinnym wyrazem twarzy, przypuściła kolejny atak na jego brzuch.
Aleksander postanowił nie być jej dłużny i zaczął ją bezlitośnie łaskotać,
skupiając się w szczególności na tych partiach jej ciała, które były najwrażliwsze.
Oboje zaczęli się przepychać, a obezwładniający śmiech podciął im nogi i oboje
wylądowali na podłodze, tarzając się po niej jak bawiące się ze sobą kociaki.
Po kilku minutach opadli z sił i wciąż rozbawieni podnieśli się z niej i
otrzepali z kurzu.
Aleksander
uwielbiał takie momenty. Taka bliskość z drugą osobą, to była najcudowniejsza
rzecz na świecie i nigdy nie doceni jej ten, kto nie musiał iść przez życie bez
chociaż namiastki czegoś podobnego. Świadomość, że ktoś na niego czeka po powrocie
do domu, albo, że sam ma na kogo czekać, była niczym zastrzyk endorfin wprost w
jego serce. Oczywiście, to nie sama świadomość bycia komuś potrzebnym tak na
niego wpływała, tylko konkretna osoba, której ta potrzeba dotyczyła.
–
Alek! Co jest na kolację? – krzyknęła z łazienki Karina, wyrywając go z tych
rozmyślań. – Umieram z głodu – dodała, aby zaznaczyć, że jedzenia ma być na
tyle dużo, żeby obejmowało również dokładkę.
Aleksander musiał spojrzeć prawdzie w oczy –
Karina była żarłokiem. Nawet jej to raz wypomniał, ale wzięła to za jeden z
tych żartów, którymi się z nią droczył, a on nie próbował za wszelka cenę
wyprowadzać jej z błędu. Nie chciał ryzykować. Całe szczęście, że lubił gotować,
a Karinie smakowało niemal wszystko, co dla niej przygotowywał. To z kolei
sprawiało, że z jeszcze większym entuzjazmem wypróbowywał na niej nowe
przepisy. Jedynie w weekendy był zwalniany z tego, bądź co bądź, przyjemnego
obowiązku, ponieważ to Karina przejmowała pałeczkę w kuchni. W przeciwieństwie
do niego, nie przepadała za gotowaniem, ale robiła to, ponieważ uważała, że tak
„jest sprawiedliwie”, jak się wyraziła.
–
Chodź tu i się przekonaj – uśmiechnął się, wyciągając z piecyka zapiekankę
makaronową z sosem beszamelowym.
Nie
minęła sekunda, a Karina wybiegła z łazienki i zawisła mu nad ramieniem, kiedy
wyciągał gorący żaroodporny półmisek. Po kuchni rozszedł się zapach ziół i
przypieczonego sosu.
–
Cholera, jak to ładnie pachnie – powiedziała rozmarzona. – Jak to dobrze, że
umiesz tak gotować. Co ja bym zrobiła, gdybyś potrafił tylko zagotować wodę? –
powiedziała prawie przerażona, co go rozbawiło.
Karina
wyglądała w tej chwili, jakby miała połknąć całe danie w jednym kęsie i to
razem z żaroodpornym naczyniem. Objęła Aleksandra ciasno w pasie i nie poluzowała
uchwytu, dopóki nie nałożył im po porcji zapiekanki.
Rozsiedli
się wygodnie na kanapie i trzymając talerze na kolanach, pochłaniali kolację,
zapijając ją czerwonym winem. Pomimo, że w niewielkiej kuchni znajdował się
stół, zawsze spożywali posiłki na kanapie w salonie, albo słuchając muzyki,
albo oglądając jakiś film lub serial.
Po
kolacji wtulili się w siebie na miękkiej kanapie o szerokim siedzisku i leżeli
tak wpatrując się w telewizor, rozmawiali o błahych sprawach i planach na
święta. Aleksander gładził Karinę po ramieniu i delikatnie całował ją po szyi.
Poczuł jak jej oddech przyspiesza, gdy ustami zszedł na jej ramię. Oczywiście
robił to z premedytacją, chcąc ją odpowiednio nastroić. Kochali się niemal
codziennie, pomijając te dni, kiedy dochodził do siebie po powrocie ze
szpitala. Nigdy nie przypuszczał, że seks z jedną i tą samą kobietą będzie taką
fascynującą przygodą, która wydawała się nie mieć końca. Tak jakby otwierał
pudełko z czekoladkami i przy każdej następnej czekoladce stwierdzał, że to ta
jest jego ulubiona i woli ją bardziej od poprzedniej. Kochał Karinę o smaku
waniliowym, kochał jej wiśniowy smak, mógłby bez końca smakować Karinę kokosową
i tak dalej i tak dalej.
–
Chodźmy pod prysznic – szepnęła mu do ucha. – Chcę, żebyś mnie umył, bo jestem
bardzo zmęczona – dodała, oblizując wargi.
–
Biedactwo – nawilżył językiem jej usta. – Taka zmęczona – uśmiechną się tuż
przy jej odsłoniętej, ciepłej szyi.
Nie
chcąc tracić zbyt wiele czasu, chwycił ją za rękę i nie odrywając od niej ust,
zaprowadził ją do łazienki, gdzie zajął się nią w sposób, o którym długo nie
będzie mogła zapomnieć.
2.
–
Zimnoooo! Zamknij już te drzwi Aleksander! – zawyła Karina, gdy owionął ją
mroźny podmuch z przeciągu, jaki powstał, gdy Alek wpakowywał jakieś bagaże na
tylne siedzenie auta.
–
Juuuuż! – powiedział, zatrzaskując za sobą drzwi. – To nie jest normalne, żeby
ktoś tak źle znosił zimno – dodał, na co Karina wywróciła oczami.
Pacnęła
go ręką w ramię i odwzajemniła ten jego charakterystyczny uśmiech z kurzymi łapkami
wokół oczu. Nigdy nie potrafiła oprzeć się temu uśmiechowi, którym dotykał jej
serca, zupełnie jakby chwytał je otwartą dłonią.
–
Marta jest już gotowa i na nas czeka – podsunęła mu wyświetlacz telefonu pod
nos, żeby pokazać niecierpliwego SMS-a od Marty. – Jedźmy już.
Aleksander
sapnął głośno i wyjechał z parkingu w stronę Woli, żeby wstąpić po Martę, z
którą wybierali się na imprezę do znajomych ze studiów. Ani ona, ani Aleksander
nie byli zachwyceni takim sposobem spędzania sobotniego wieczoru, chociaż
biorąc pod uwagę ich wiek, było to trochę dziwne. Dali się jednak na to
namówić, chcąc zadowolić bardziej Martę, niż siebie. Oboje woleli spędzać każdą
wolną chwilę tylko w swoim towarzystwie, niezależnie od dnia tygodnia. Cały
czas się poznawali i uczyli wspólnego życia. Każda taka lekcja zbliżała ich do
siebie bardziej, mimo, iż mogłoby się wydawać, że to, co razem przeżyli, było
wystarczającym spoiwem dla ich związku. Tak jednak nie było. Takie ekstremalne
przeżycia, w całej swojej ekstremalności, są próbą charakterów i sprawdzają
jedynie gotowość do rozpoczęcia wspólnego życia, natomiast to, co jest
prawdziwym sprawdzianem uczuć, to proza każdego kolejnego dnia. To budzenie się
każdego dnia z ulgą w sercu, że osoba, przy której otwierasz zaspane oczy, to
ta właściwa. Uczucie, że dokonałeś właściwego wyboru.
Pomimo
tego, że czuli się dobrze w swoim dwuosobowym kokonie, po rozmowie z Martą,
Karina zaczęła się zastanawiać, czy aby rzeczywiście nie powinni wyjść ze
swojej bezpiecznej jaskini i rozpocząć konfrontację z ludźmi. Było całkowicie
zrozumiałe, dlaczego tak bardzo skupili się tylko na sobie, ignorując znajomych
i rodzinę – przez chwilę myśleli, że siebie stracą i to odcisnęło na nich, a w
szczególności na niej, olbrzymie piętno. Minęło sporo czasu od przeszczepu i
pomimo zapewnień ze strony lekarzy, że wszystko idzie w jak najlepszym
kierunku, Karina wciąż czuła lęk. Co prawda mały, nieporównywalny z tym, co
przeżyła wcześniej, ale jednak; siedział w niej głęboko jak cierń i nie
potrafiła się go pozbyć. Wierzyła, że jedynym lekarstwem na jej obawy jest
czas, który zaciera najstraszniejsze uczucia i pozwala patrzeć na świat bez
strachu.
Alek
z kolei był radosny, jak wiosenny poranek. Nic nie mogło popsuć mu humoru i
dobrego samopoczucia, a jego wiecznie rozpromieniona twarz była dla niej
największą nagrodą. Kiedy kończyła zajęcia, pragnęła znaleźć się jak
najszybciej w domu, dlatego nie chodziła na żadne wypady ze znajomymi po
zajęciach i nie przyjmowała zaproszeń na imprezy. Nie potrzebowała takich
rozrywek, wiedząc, że w domu czeka na nią Aleksander.
Dzisiejsze
wyjście na imprezę było właśnie skutkiem przemyśleń o otworzeniu ich
hermetycznego związku na świat. Alek nie podzielał zdania Marty i stwierdził,
że przyjaciółka po prostu czuje się odsunięta na boczny tor i dlatego wymyśla
podobne teorie. Nie sprzeciwił się jednak, gdy Karina zaproponowała sobotnie
wyjście. Wiedziała, że robił to dla niej, bo jak stwierdził, zrobiłby dla niej
wszystko, ale Karina miała na myśli też i jego dobro. Chciała, żeby Alek zacząć
poznawać ludzi, żeby się z kimś zaprzyjaźnił i dał się poznać komuś innemu, niż
ona. Chciała, żeby poczuł się jak w domu. Żeby czuł, że gdzieś należy.
Kiedy
podjechali po Martę, ta już czekała przed blokiem, w którym do niedawana
wspólnie wynajmowały mieszkanie. Przebierała nogami z zimna i na ten widok
oboje z Alkiem parsknęli śmiechem. Spostrzegłszy ich, Marta podbiegła do auta i
pospiesznie wskoczyła na tylne siedzenie.
–
Kazaliście na siebie długo czekać – powiedziała z pretensją w głosie, drżąc z
zimna. – Jeszcze trochę i znaleźlibyście mojego zamarzniętego trupa.
–
Przynajmniej nie musielibyśmy nigdzie wychodzić – powiedziała rozbawiona
Karina.
Dotarcie
do centrum oraz znalezienie wolnego miejsca parkingowego zajęło im jakieś pół
godziny, co było i tak dobrym osiągnięcie, zważywszy na dzień tygodnia.
Dziewczyna, która organizowała imprezę mieszkała w jednym z bloków,
znajdujących się w centrum, tuż przy Placu Konstytucji.
Gdy
zadzwonili do drzwi, otworzył im wysoki facet w zielonym podkoszulku z wytartym
nadrukiem i jasnych, spranych dżinsach. Na ich widok uśmiechnął się i otworzył
szerzej drzwi, zapraszając ich do środka. Od progu uderzyła w nich głośna
muzyka, w której Karina rozpoznała kawałek Nicki Minaj. Chłopak przyjął ich
kurtki i wrzucił na łóżko w jednym z mniejszych pokoi.
Mieszkanie
wyglądało jakby jego świetność przypadała na wczesne lata dziewięćdziesiąte. Na
podłodze była ruszająca się klepka, a przedpokój tonął w boazerii, która
została odświeżona białą farbą. Wąski korytarz rozgałęział się na trzy pokoje. Największy
z nich znajdował się na końcu i właśnie tam poprowadził ich chłopak, który
otworzył im drzwi. W środku balowało już około dziesięciu osób, których w
większości Karina nie widziała wcześniej na oczy. Razem z Martą przywitały się
z gospodynią. Dziewczyna przedstawiła ich reszcie i wyglądało na to, że nie
tylko Karina nie znała towarzystwa, także ewidentne zdziwienie na twarzy Marty
wskazywało na to, że i ona jest w podobnej sytuacji.
Nie
licząc ich trójki, na imprezie było sześć dziewczyn i czterech chłopaków. Jednego
z nich Karina znała, ponieważ była z nim w jednej grupie na zajęciach. Paweł,
bo tak się nazywał, podszedł się przywitać. Karina przedstawiła ich sobie. Aleksander
złapał ją za rękę w odruchu, którego pewnie sam jeszcze nie zarejestrował. Może rzeczywiście zachowywali się wobec
siebie zbyt zaborczo, pomyślała, ale szybko uciszyła tę myśl. Karina przywarła
do pleców Aleksandra, a on objął ją w pół, tak, że ledwo mogli się poruszać. Rozmowa
potoczyła się gładko, schodząc na ostatnie egzaminy przed przerwą świąteczną i
o tym, jakie mają plany na sylwestra.
Karina,
opróżniwszy jedno piwo, poczuła się swobodniej. Kiedy Aleksander zauważył, że
Paweł to tylko kolega ze studiów i nie ma wobec niej niecnych planów, także się
rozluźnił i nawet włączył do rozmowy, znajdując z nim wspólny temat, związany z
pracą Alka. Karina nie miała zielonego pojęcia, o czym do niej mówią, dlatego z
krzywym uśmiechem opuściła ich towarzystwo i razem z Martą znalazły Paulę –
gospodynię imprezy – i wdały się z nią w pogawędkę o wspólnych znajomych, co
wprawiło Karinę w jeszcze lepszy humor, bo fajnie było tak po prostu pogadać.
Nie zdawała sobie sprawy, że brakowało jej takiego zwykłego babskiego
towarzystwa i rozmów o błahostkach.
Po
poł godzinie Karina musiała koniecznie skorzystać z ubikacji. Przystanęła w
korytarzu, czekając aż zwolni się toaleta. Nagle doszły ją jakieś chichoty z
pokoju obok. Gdyby nie jedno słowo, kompletnie zignorowałaby te głupie gadki. Kiedy
jednak dotarł do niej wyraz „tatuaże”, wytężyła słuch.
–
Ja pierdzielę, widziałaś go? Zajebisty i te tatuaże. Ledwo mogę oczy oderwać.
Wiesz może jak się nazywa? – zapytał jeden z podekscytowanych, kobiecych
głosów.
–
Skąd. Widzę go po raz pierwszy w życiu, a na pewno bym go zapamiętała –
zaśmiała się druga z dziewczyn. – Ale zapomnij. Jest zajęty, jakbyś nie
zauważyła – dodała, przez co Karina poczuła do właścicielki tego głosu kropelkę
sympatii.
–
I co z tego? Muszę tylko wypytać Paulę jak ten typ się nazywa i gdzie można go
spotkać. Wyszukam go na fejsie – powiedziała ta pierwsza i Karina dałaby sobie
uciąć palca, że w tej chwili się obśliniła.
–
No i co dalej? – odezwała się druga z dziewczyn. – Polubisz jego profil, a on
się w tobie zakocha? – dodała, prychając. – Daj sobie spokój, koleś nie
spuszcza oczu z tej swojej rudej laski.
Rudej? Prychnęła
w myślach Karina.
–
No i co? – zapytała tamta. – Wiesz co? Nie będę wypytywać Pauli, sama go
zagadam, kiedy ta jego dziewuszka zniknie w kiblu. Zobaczysz, że wyciągnę od
niego numer telefonu – zakończyła z absurdalną pewnością siebie w głosie.
Karina
prawie parsknęła na głos, gdy padło ostatnie zdanie. W pierwszej chwili Karina chciała
wpaść do pokoju i wytargać za włosy tę lafiryndę. Nie tę, która odradzała
podrywanie Alka (chociaż nazwała ją rudą), tylko ten pusty łeb, któremu się
wydawało, że może cokolwiek zdziałać. Po
chwili ochłonęła jednaki uśmiechnęła się pod nosem. O tak! Zdecydowanie musimy częściej
wychodzić do ludzi, bo zamieniamy się w chorych zazdrośników, pomyślała ze
zgrozą.
Postanowiła
dopomóc biednej dziewczynie w jej przedsięwzięciu i posiedzieć w łazience
odrobinę dłużej, niż to będzie potrzebne, żeby tamta spróbowała swoich sił.
Widok jej zawiedzionej gęby będzie dla Kariny najciekawszym punktem tego
wieczoru.
W
tej samej chwili zwolniła się łazienka i Karina zamknęła się w niej. Po tym jak
skorzystała z ubikacji i umyła ręce, żeby zabić czas wpatrywała się w swoje
odbicie w lustrze. Potem z nudów poprawiła usta błyszczykiem, przeczesała
włosy, a na końcu raz jeszcze skorzystała z ubikacji i ponownie umyła ręce.
Wyszła z łazienki po dobrych piętnastu minutach. Gdy na powrót znalazła się w
pokoju zanotowała, że do Alka i Pawła dołączyły dwie dziewczyny. Zapewne właścicielki dwóch głosów, które
słyszała w pokoju obok, zauważyła.
Wzięła
głęboki oddech, przyglądając się dziewczynom. Musiały dojść niedawno bo nie
było ich wcześniej. Jedna z nich była wysoką blondynką i Karina musiała
przyznać, że była niestety dość ładna. Gdy dziewczyna głośno się zaśmiała,
Karina poznała w niej głos, który planował zapuścić sieci na Aleksandra. Druga
z dziewczyn była niska i krępa. Miała ciemnobrązowe włosy, związane w koński
ogon.
Karina,
mając jeszcze w pamięci swoje niezdrowe, zaborcze uczucie, które zawładnęło nią
na weselu Ani i Jamesa i na korytarzu dwadzieścia minut wcześniej, zignorowała
dławiącą zazdrość i wróciła do Pauli i Marty, która w tej chwili obserwowała
dwie harpie ze zmarszczonym czołem. Karina uśmiechnęła się na myśl, że miała w
niej nie tylko przyjaciółkę, ale i strażniczkę cnoty jej mężczyzny.
–
Karina jeszcze jedno piwko? – zapytała Paula, wyciągając w jej stronę
odkorkowaną butelkę.
–
Tak, czemu nie – wzięła piwo i pociągnęła spory łyk, zwalczając odruch zerkania
w stronę Aleksandra i dwóch dziewczyn.
–
Widziałaś tę blondi? – zapytała ją konspiracyjnie Marta.
Karina
nie odwróciła się w tamtą stronę, tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, udając,
że to nic wielkiego, chociaż w środku, mimo wewnętrznych perswazji, cała się
gotowała. Nie była zła na Aleksandra, tylko na to, jak straszni potrafią być ludzie.
Karinie nie przyszłoby do głowy, żeby przystawiać się do mężczyzny, który byłby
zajęty, albo nie okazywałby nią jakiegokolwiek zainteresowania, ale dla
niektórych osób, to była najprzedniejsza zabawa, która w konsekwencji mogłaby
zakończyć się rozpadem czyjegoś związku.
Z
rozmyślań wyrwały ją oplatające jej pas ramiona i ciepły oddech na szyi.
–
Gdzie zniknęłaś? – zapytał cichym głosem Alek. – Nawet nie wiesz, jakie katusze
przechodziłem z tą pustą blondyną. Wyobraź sobie, że próbowała wyciągnąć ode
mnie numer – powiedział z niedowierzaniem, całując Karinę w skroń.
–
Widzę, że nic się nie zmieniło. Jesteś języczkiem uwagi dla kobiet, gdziekolwiek
się nie pojawisz – powiedziała bez pretensji, wtulając się w niego mocniej.
Zerknęła
w stronę dziewczyn, które jeszcze chwile wcześniej przypuszczały atak na
Aleksandra i posłała im chytry uśmiech. Blondynka zmrużyła oczy i wyszła z
pokoju, nie oglądając się za siebie.
–
Dobrze wiesz, że jestem tylko twoim języczkiem i będę tam gdzie ty zechcesz i
kiedy zechcesz – szepnął jej do ucha, na co zrobiło jej się gorąco – Kiedy
wracamy do domu, Karuś? – dodał po chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz