sobota, 23 grudnia 2017

KIEDY NA MNIE PATRZYSZ - epilog 1


1.
Święta Bożego Narodzenia stanowiły jedyny w swoim rodzaju produkt marketingowy, nawet tu, gdzie ich tradycja sięgała głęboko do wartości rodzinnych i pierwotnej, religijnej symboliki. Niestety, owe wartości nie potrafiły się obronić przed zielono-czerwonym kiczem, wyglądającym z każdej przeszklonej witryny sklepowej i każdego bilbordu atakującego z wysokości.
Aleksander był nawet zadowolony z tego, że większość czasu spędzał w domu, dzięki czemu omija go ta powierzchowna, świąteczna przygoda, niemająca nic z magii świąt, które uwielbiał jako dziecko.
Aleksander w zamyśleniu wyglądał przez okno mieszkania, mieszczącego się na ostatnim, dziesiątym piętrze bloku, w którym zamieszkali razem z Kariną. Delikatne płatki śniegu ostrożnie sfruwały z nieba. Targane porywistym wiatrem, pokonywały długą drogę zanim dotknęły ziemi. Widok z okna był niesamowity. Samo mieszkanie było niezwykle przytulne, co było zasługą tylko Kariny, która spędziła wiele godzin na jego urządzaniu, dopieszczając każdy szczegół, mając do dyspozycji bardzo niewielkie środki. Była w tym naprawdę dobra, czego nie omieszkał jej zakomunikować i co powtarzał jej za każdym razem, gdy pokazywała mu swoje projekty i kiedy zaczynała w siebie wątpić. Z każdego wnętrza potrafiła wydobyć ciepło i przytulność. W ich pierwszym wspólnym mieszkaniu panował spokój i harmonia. Było w nim dużo ciepłych kolorów i stonowanego oświetlenia, które robiło cały nastrój.
Aleksander uwielbiał to mieszkanie, bo było efektem pracy i talentu jego Kariny. Uwielbiałby je nawet, gdyby Karina nie miała za grosz zmysłu i zrobiłaby z niego targ rupieci albo wiejski odpust. Kochałby je, ponieważ dzieliłby je z nią.
Śnieg przybierał na sile, utrudniając już widoczność. Coraz większe płatki śniegu tańczyły wokół latarni, w takt tylko im znanej muzyki. Ich widok wprawił Aleksandra w bardzo dobry nastrój.
Alek zerknął na zegarek na wyświetlaczu telefonu i stwierdził, że Karina powinna lada chwila pojawić się w drzwiach i na tę myśl poczuł jeszcze większe zadowolenie i podniecenie.
To już prawie dwa miesiąca odkąd opuścił szpital z bardzo dobrymi prognozami i wielkimi nadziejami, których już nie próbował w sobie tłumić. Zaczął naprawdę wierzyć w te naiwne zapewnienia, że już wszystko będzie dobrze, i że wreszcie ziemia przestanie obracać się w przeciwną stronę.
Całe życie Aleksandra okazało się jednym wielkim i pokręconym lunaparkiem, pełnym strachów, klaunów i pędzących w niewiadomym kierunku rollercosterów. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy jego świat stanął na głowie i to nie jeden raz. Do Alka dotarło nareszcie, że to wszystko nie mogło wydarzyć się na darmo.
Kiedy dowiedział się, kto będzie dla niego dawcą szpiku, doznał szoku, z którego tak naprawdę do tej pory nie mógł się otrząsnąć. Przez te wszystkie lata przeszczep był dla niego niczym kwiat paproci, o którym słyszał, którego pragnął, a którego miał nigdy nie zobaczyć. Aż pewnego deszczowego dnia, wbrew całej logice wszechświata znalazł go na mokrym poboczu, pokochał i oddał mu wszystko, co miał, a w zamian otrzymał życie. 
Wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wciąż był słaby i cały czas dochodził do siebie po ostrej chemioterapii, którą mu zaaplikowano przed przeszczepem, ale jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. Każdy fragment jego drogi do tu i teraz był piekłem. Udało mu się przez nią przejść, tylko dzięki Karinie, która spędziła przy jego łóżku setki godzin, czasami śpiąc na jego ramieniu, innym razem tylko na niego patrząc przez szybę. Nigdy go jednak nie zostawiła, nigdy nie przestała mieć nadziei, nigdy nie pozwoliła mu przestać istnieć.
Zawdzięczał jej życie w przenośnym i dosłownym znaczeniu tego słowa i nigdy nie będzie w stanie jej się za to odwdzięczyć. Nie, żeby tego od niego oczekiwała, ale dlatego, że na to zasługiwała.
Aleksander drgnął, słysząc otwierane drzwi, a wraz z tym dźwiękiem na jego usta wpełzł szeroki uśmiech. W drzwiach stanęła Karina, zaczerwieniona od mrozu i wiatru. Opatulona olbrzymim szalem, którym mogłaby się owinąć cała, gdyby zaszła taka potrzeba. Z wełnianego kłębowiska wystawały tylko zielone oczy, które w tej chwili błyszczały od łez wyciśniętych przez wiatr. Na głowie miała jedną z tych wełnianych czapek, zwisających luźno z głowy. Aleksander nigdy ich szczególnie nie lubił, ale na Karinie wyglądała wyjątkowo dobrze. Zresztą, na niej wszystko wyglądało dobrze.
Podszedł do niej i objął ją w pasie, kiedy odwieszała granatową, puchową kurtkę na wieszak. Karina była takim zmarzluchem, że gdy na dworze temperatura spadła do zera udała się do pierwszego lepszego sklepu z odzieżą dla polarników i kupiła sobie specjalistyczną kurtkę, która sięgała jej do połowy łydki. Alek zaśmiał się z niej i zastanawiał, jak ta ciepłolubna dziewczynka zniosłaby prawdziwą zimę na północy Kanady, gdzie temperatury spadały nawet do czterdziestu stopni poniżej zera. Karina zapewne udałaby się po specjalne ubranie do wioski Eskimosów, żeby móc normalnie funkcjonować w takich warunkach. Kiedyś się tego dowie, ponieważ zamierzał ją tam wkrótce zabrać.
– Jak ci minął dzień, skarbie? – zapytał, wtulając twarz w jej zmarznięte policzki i szyję.
Karina zamiast odpowiedzieć, odwróciła się do niego i niepostrzeżenie wsunęła swoje zimne, jak kostki lodu ręce, pod jego koszulkę. Alek krzyknął głośno, odsuwając się od niej gwałtownie. Złapał ją za nadgarstki i przytrzymywał je z dala od siebie, śmiejąc się głośno.
– No co? Nie chcesz, żebym cię dotykała? – powiedziała, udając, że się dąsa.
– Mały, podstępny piegus z ciebie – powiedział, wciąż broniąc się przed jej wszędobylskimi, zimnymi dłońmi. – Jeśli będziesz tak robiła, to nie dostaniesz kolacji, a już tym bardziej deseru – powiedział, puszczając jej nadgarstki.
– No dobrze, już nie będę – spuściła oczy i uśmiechnęła się pod nosem – Ale ty jesteś delikatny.
Aleksander przeczuwał, co za chwilę nastąpi, chociaż przez chwilę naiwnie wierzył, że jego uwaga o kolacji przywoła ją do porządku. No cóż, on powinien wiedzieć najlepiej.
Karina mijając go z niewinnym wyrazem twarzy, przypuściła kolejny atak na jego brzuch. Aleksander postanowił nie być jej dłużny i zaczął ją bezlitośnie łaskotać, skupiając się w szczególności na tych partiach jej ciała, które były najwrażliwsze. Oboje zaczęli się przepychać, a obezwładniający śmiech podciął im nogi i oboje wylądowali na podłodze, tarzając się po niej jak bawiące się ze sobą kociaki. Po kilku minutach opadli z sił i wciąż rozbawieni podnieśli się z niej i otrzepali z kurzu.
Aleksander uwielbiał takie momenty. Taka bliskość z drugą osobą, to była najcudowniejsza rzecz na świecie i nigdy nie doceni jej ten, kto nie musiał iść przez życie bez chociaż namiastki czegoś podobnego. Świadomość, że ktoś na niego czeka po powrocie do domu, albo, że sam ma na kogo czekać, była niczym zastrzyk endorfin wprost w jego serce. Oczywiście, to nie sama świadomość bycia komuś potrzebnym tak na niego wpływała, tylko konkretna osoba, której ta potrzeba dotyczyła.
– Alek! Co jest na kolację? – krzyknęła z łazienki Karina, wyrywając go z tych rozmyślań. – Umieram z głodu – dodała, aby zaznaczyć, że jedzenia ma być na tyle dużo, żeby obejmowało również dokładkę.
 Aleksander musiał spojrzeć prawdzie w oczy – Karina była żarłokiem. Nawet jej to raz wypomniał, ale wzięła to za jeden z tych żartów, którymi się z nią droczył, a on nie próbował za wszelka cenę wyprowadzać jej z błędu. Nie chciał ryzykować. Całe szczęście, że lubił gotować, a Karinie smakowało niemal wszystko, co dla niej przygotowywał. To z kolei sprawiało, że z jeszcze większym entuzjazmem wypróbowywał na niej nowe przepisy. Jedynie w weekendy był zwalniany z tego, bądź co bądź, przyjemnego obowiązku, ponieważ to Karina przejmowała pałeczkę w kuchni. W przeciwieństwie do niego, nie przepadała za gotowaniem, ale robiła to, ponieważ uważała, że tak „jest sprawiedliwie”, jak się wyraziła.
– Chodź tu i się przekonaj – uśmiechnął się, wyciągając z piecyka zapiekankę makaronową z sosem beszamelowym.
Nie minęła sekunda, a Karina wybiegła z łazienki i zawisła mu nad ramieniem, kiedy wyciągał gorący żaroodporny półmisek. Po kuchni rozszedł się zapach ziół i przypieczonego sosu.
– Cholera, jak to ładnie pachnie – powiedziała rozmarzona. – Jak to dobrze, że umiesz tak gotować. Co ja bym zrobiła, gdybyś potrafił tylko zagotować wodę? – powiedziała prawie przerażona, co go rozbawiło.
Karina wyglądała w tej chwili, jakby miała połknąć całe danie w jednym kęsie i to razem z żaroodpornym naczyniem. Objęła Aleksandra ciasno w pasie i nie poluzowała uchwytu, dopóki nie nałożył im po porcji zapiekanki.
Rozsiedli się wygodnie na kanapie i trzymając talerze na kolanach, pochłaniali kolację, zapijając ją czerwonym winem. Pomimo, że w niewielkiej kuchni znajdował się stół, zawsze spożywali posiłki na kanapie w salonie, albo słuchając muzyki, albo oglądając jakiś film lub serial.
Po kolacji wtulili się w siebie na miękkiej kanapie o szerokim siedzisku i leżeli tak wpatrując się w telewizor, rozmawiali o błahych sprawach i planach na święta. Aleksander gładził Karinę po ramieniu i delikatnie całował ją po szyi. Poczuł jak jej oddech przyspiesza, gdy ustami zszedł na jej ramię. Oczywiście robił to z premedytacją, chcąc ją odpowiednio nastroić. Kochali się niemal codziennie, pomijając te dni, kiedy dochodził do siebie po powrocie ze szpitala. Nigdy nie przypuszczał, że seks z jedną i tą samą kobietą będzie taką fascynującą przygodą, która wydawała się nie mieć końca. Tak jakby otwierał pudełko z czekoladkami i przy każdej następnej czekoladce stwierdzał, że to ta jest jego ulubiona i woli ją bardziej od poprzedniej. Kochał Karinę o smaku waniliowym, kochał jej wiśniowy smak, mógłby bez końca smakować Karinę kokosową i tak dalej i tak dalej.
– Chodźmy pod prysznic – szepnęła mu do ucha. – Chcę, żebyś mnie umył, bo jestem bardzo zmęczona – dodała, oblizując wargi.
– Biedactwo – nawilżył językiem jej usta. – Taka zmęczona – uśmiechną się tuż przy jej odsłoniętej, ciepłej szyi.
Nie chcąc tracić zbyt wiele czasu, chwycił ją za rękę i nie odrywając od niej ust, zaprowadził ją do łazienki, gdzie zajął się nią w sposób, o którym długo nie będzie mogła zapomnieć.
2.
– Zimnoooo! Zamknij już te drzwi Aleksander! – zawyła Karina, gdy owionął ją mroźny podmuch z przeciągu, jaki powstał, gdy Alek wpakowywał jakieś bagaże na tylne siedzenie auta.
– Juuuuż! – powiedział, zatrzaskując za sobą drzwi. – To nie jest normalne, żeby ktoś tak źle znosił zimno – dodał, na co Karina wywróciła oczami.
Pacnęła go ręką w ramię i odwzajemniła ten jego charakterystyczny uśmiech z kurzymi łapkami wokół oczu. Nigdy nie potrafiła oprzeć się temu uśmiechowi, którym dotykał jej serca, zupełnie jakby chwytał je otwartą dłonią.
– Marta jest już gotowa i na nas czeka – podsunęła mu wyświetlacz telefonu pod nos, żeby pokazać niecierpliwego SMS-a od Marty. – Jedźmy już.
Aleksander sapnął głośno i wyjechał z parkingu w stronę Woli, żeby wstąpić po Martę, z którą wybierali się na imprezę do znajomych ze studiów. Ani ona, ani Aleksander nie byli zachwyceni takim sposobem spędzania sobotniego wieczoru, chociaż biorąc pod uwagę ich wiek, było to trochę dziwne. Dali się jednak na to namówić, chcąc zadowolić bardziej Martę, niż siebie. Oboje woleli spędzać każdą wolną chwilę tylko w swoim towarzystwie, niezależnie od dnia tygodnia. Cały czas się poznawali i uczyli wspólnego życia. Każda taka lekcja zbliżała ich do siebie bardziej, mimo, iż mogłoby się wydawać, że to, co razem przeżyli, było wystarczającym spoiwem dla ich związku. Tak jednak nie było. Takie ekstremalne przeżycia, w całej swojej ekstremalności, są próbą charakterów i sprawdzają jedynie gotowość do rozpoczęcia wspólnego życia, natomiast to, co jest prawdziwym sprawdzianem uczuć, to proza każdego kolejnego dnia. To budzenie się każdego dnia z ulgą w sercu, że osoba, przy której otwierasz zaspane oczy, to ta właściwa. Uczucie, że dokonałeś właściwego wyboru.
Pomimo tego, że czuli się dobrze w swoim dwuosobowym kokonie, po rozmowie z Martą, Karina zaczęła się zastanawiać, czy aby rzeczywiście nie powinni wyjść ze swojej bezpiecznej jaskini i rozpocząć konfrontację z ludźmi. Było całkowicie zrozumiałe, dlaczego tak bardzo skupili się tylko na sobie, ignorując znajomych i rodzinę – przez chwilę myśleli, że siebie stracą i to odcisnęło na nich, a w szczególności na niej, olbrzymie piętno. Minęło sporo czasu od przeszczepu i pomimo zapewnień ze strony lekarzy, że wszystko idzie w jak najlepszym kierunku, Karina wciąż czuła lęk. Co prawda mały, nieporównywalny z tym, co przeżyła wcześniej, ale jednak; siedział w niej głęboko jak cierń i nie potrafiła się go pozbyć. Wierzyła, że jedynym lekarstwem na jej obawy jest czas, który zaciera najstraszniejsze uczucia i pozwala patrzeć na świat bez strachu.
Alek z kolei był radosny, jak wiosenny poranek. Nic nie mogło popsuć mu humoru i dobrego samopoczucia, a jego wiecznie rozpromieniona twarz była dla niej największą nagrodą. Kiedy kończyła zajęcia, pragnęła znaleźć się jak najszybciej w domu, dlatego nie chodziła na żadne wypady ze znajomymi po zajęciach i nie przyjmowała zaproszeń na imprezy. Nie potrzebowała takich rozrywek, wiedząc, że w domu czeka na nią Aleksander.
Dzisiejsze wyjście na imprezę było właśnie skutkiem przemyśleń o otworzeniu ich hermetycznego związku na świat. Alek nie podzielał zdania Marty i stwierdził, że przyjaciółka po prostu czuje się odsunięta na boczny tor i dlatego wymyśla podobne teorie. Nie sprzeciwił się jednak, gdy Karina zaproponowała sobotnie wyjście. Wiedziała, że robił to dla niej, bo jak stwierdził, zrobiłby dla niej wszystko, ale Karina miała na myśli też i jego dobro. Chciała, żeby Alek zacząć poznawać ludzi, żeby się z kimś zaprzyjaźnił i dał się poznać komuś innemu, niż ona. Chciała, żeby poczuł się jak w domu. Żeby czuł, że gdzieś należy.
Kiedy podjechali po Martę, ta już czekała przed blokiem, w którym do niedawana wspólnie wynajmowały mieszkanie. Przebierała nogami z zimna i na ten widok oboje z Alkiem parsknęli śmiechem. Spostrzegłszy ich, Marta podbiegła do auta i pospiesznie wskoczyła na tylne siedzenie.
– Kazaliście na siebie długo czekać – powiedziała z pretensją w głosie, drżąc z zimna. – Jeszcze trochę i znaleźlibyście mojego zamarzniętego trupa.
– Przynajmniej nie musielibyśmy nigdzie wychodzić – powiedziała rozbawiona Karina.
Dotarcie do centrum oraz znalezienie wolnego miejsca parkingowego zajęło im jakieś pół godziny, co było i tak dobrym osiągnięcie, zważywszy na dzień tygodnia. Dziewczyna, która organizowała imprezę mieszkała w jednym z bloków, znajdujących się w centrum, tuż przy Placu Konstytucji.
Gdy zadzwonili do drzwi, otworzył im wysoki facet w zielonym podkoszulku z wytartym nadrukiem i jasnych, spranych dżinsach. Na ich widok uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi, zapraszając ich do środka. Od progu uderzyła w nich głośna muzyka, w której Karina rozpoznała kawałek Nicki Minaj. Chłopak przyjął ich kurtki i wrzucił na łóżko w jednym z mniejszych pokoi.
Mieszkanie wyglądało jakby jego świetność przypadała na wczesne lata dziewięćdziesiąte. Na podłodze była ruszająca się klepka, a przedpokój tonął w boazerii, która została odświeżona białą farbą. Wąski korytarz rozgałęział się na trzy pokoje. Największy z nich znajdował się na końcu i właśnie tam poprowadził ich chłopak, który otworzył im drzwi. W środku balowało już około dziesięciu osób, których w większości Karina nie widziała wcześniej na oczy. Razem z Martą przywitały się z gospodynią. Dziewczyna przedstawiła ich reszcie i wyglądało na to, że nie tylko Karina nie znała towarzystwa, także ewidentne zdziwienie na twarzy Marty wskazywało na to, że i ona jest w podobnej sytuacji.
Nie licząc ich trójki, na imprezie było sześć dziewczyn i czterech chłopaków. Jednego z nich Karina znała, ponieważ była z nim w jednej grupie na zajęciach. Paweł, bo tak się nazywał, podszedł się przywitać. Karina przedstawiła ich sobie. Aleksander złapał ją za rękę w odruchu, którego pewnie sam jeszcze nie zarejestrował. Może rzeczywiście zachowywali się wobec siebie zbyt zaborczo, pomyślała, ale szybko uciszyła tę myśl. Karina przywarła do pleców Aleksandra, a on objął ją w pół, tak, że ledwo mogli się poruszać. Rozmowa potoczyła się gładko, schodząc na ostatnie egzaminy przed przerwą świąteczną i o tym, jakie mają plany na sylwestra.
Karina, opróżniwszy jedno piwo, poczuła się swobodniej. Kiedy Aleksander zauważył, że Paweł to tylko kolega ze studiów i nie ma wobec niej niecnych planów, także się rozluźnił i nawet włączył do rozmowy, znajdując z nim wspólny temat, związany z pracą Alka. Karina nie miała zielonego pojęcia, o czym do niej mówią, dlatego z krzywym uśmiechem opuściła ich towarzystwo i razem z Martą znalazły Paulę – gospodynię imprezy – i wdały się z nią w pogawędkę o wspólnych znajomych, co wprawiło Karinę w jeszcze lepszy humor, bo fajnie było tak po prostu pogadać. Nie zdawała sobie sprawy, że brakowało jej takiego zwykłego babskiego towarzystwa i rozmów o błahostkach.
Po poł godzinie Karina musiała koniecznie skorzystać z ubikacji. Przystanęła w korytarzu, czekając aż zwolni się toaleta. Nagle doszły ją jakieś chichoty z pokoju obok. Gdyby nie jedno słowo, kompletnie zignorowałaby te głupie gadki. Kiedy jednak dotarł do niej wyraz „tatuaże”, wytężyła słuch.
– Ja pierdzielę, widziałaś go? Zajebisty i te tatuaże. Ledwo mogę oczy oderwać. Wiesz może jak się nazywa? – zapytał jeden z podekscytowanych, kobiecych głosów.
– Skąd. Widzę go po raz pierwszy w życiu, a na pewno bym go zapamiętała – zaśmiała się druga z dziewczyn. – Ale zapomnij. Jest zajęty, jakbyś nie zauważyła – dodała, przez co Karina poczuła do właścicielki tego głosu kropelkę sympatii.
– I co z tego? Muszę tylko wypytać Paulę jak ten typ się nazywa i gdzie można go spotkać. Wyszukam go na fejsie – powiedziała ta pierwsza i Karina dałaby sobie uciąć palca, że w tej chwili się obśliniła.
– No i co dalej? – odezwała się druga z dziewczyn. – Polubisz jego profil, a on się w tobie zakocha? – dodała, prychając. – Daj sobie spokój, koleś nie spuszcza oczu z tej swojej rudej laski.
Rudej? Prychnęła w myślach Karina.
– No i co? – zapytała tamta. – Wiesz co? Nie będę wypytywać Pauli, sama go zagadam, kiedy ta jego dziewuszka zniknie w kiblu. Zobaczysz, że wyciągnę od niego numer telefonu – zakończyła z absurdalną pewnością siebie w głosie.
Karina prawie parsknęła na głos, gdy padło ostatnie zdanie. W pierwszej chwili Karina chciała wpaść do pokoju i wytargać za włosy tę lafiryndę. Nie tę, która odradzała podrywanie Alka (chociaż nazwała ją rudą), tylko ten pusty łeb, któremu się wydawało, że może cokolwiek zdziałać. Po chwili ochłonęła jednaki uśmiechnęła się pod nosem. O tak! Zdecydowanie musimy częściej wychodzić do ludzi, bo zamieniamy się w chorych zazdrośników, pomyślała ze zgrozą.
Postanowiła dopomóc biednej dziewczynie w jej przedsięwzięciu i posiedzieć w łazience odrobinę dłużej, niż to będzie potrzebne, żeby tamta spróbowała swoich sił. Widok jej zawiedzionej gęby będzie dla Kariny najciekawszym punktem tego wieczoru.
W tej samej chwili zwolniła się łazienka i Karina zamknęła się w niej. Po tym jak skorzystała z ubikacji i umyła ręce, żeby zabić czas wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Potem z nudów poprawiła usta błyszczykiem, przeczesała włosy, a na końcu raz jeszcze skorzystała z ubikacji i ponownie umyła ręce. Wyszła z łazienki po dobrych piętnastu minutach. Gdy na powrót znalazła się w pokoju zanotowała, że do Alka i Pawła dołączyły dwie dziewczyny. Zapewne właścicielki dwóch głosów, które słyszała w pokoju obok, zauważyła.
Wzięła głęboki oddech, przyglądając się dziewczynom. Musiały dojść niedawno bo nie było ich wcześniej. Jedna z nich była wysoką blondynką i Karina musiała przyznać, że była niestety dość ładna. Gdy dziewczyna głośno się zaśmiała, Karina poznała w niej głos, który planował zapuścić sieci na Aleksandra. Druga z dziewczyn była niska i krępa. Miała ciemnobrązowe włosy, związane w koński ogon.
Karina, mając jeszcze w pamięci swoje niezdrowe, zaborcze uczucie, które zawładnęło nią na weselu Ani i Jamesa i na korytarzu dwadzieścia minut wcześniej, zignorowała dławiącą zazdrość i wróciła do Pauli i Marty, która w tej chwili obserwowała dwie harpie ze zmarszczonym czołem. Karina uśmiechnęła się na myśl, że miała w niej nie tylko przyjaciółkę, ale i strażniczkę cnoty jej mężczyzny.
– Karina jeszcze jedno piwko? – zapytała Paula, wyciągając w jej stronę odkorkowaną butelkę.
– Tak, czemu nie – wzięła piwo i pociągnęła spory łyk, zwalczając odruch zerkania w stronę Aleksandra i dwóch dziewczyn.
– Widziałaś tę blondi? – zapytała ją konspiracyjnie Marta.
Karina nie odwróciła się w tamtą stronę, tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, udając, że to nic wielkiego, chociaż w środku, mimo wewnętrznych perswazji, cała się gotowała. Nie była zła na Aleksandra, tylko na to, jak straszni potrafią być ludzie. Karinie nie przyszłoby do głowy, żeby przystawiać się do mężczyzny, który byłby zajęty, albo nie okazywałby nią jakiegokolwiek zainteresowania, ale dla niektórych osób, to była najprzedniejsza zabawa, która w konsekwencji mogłaby zakończyć się rozpadem czyjegoś związku.
Z rozmyślań wyrwały ją oplatające jej pas ramiona i ciepły oddech na szyi.
– Gdzie zniknęłaś? – zapytał cichym głosem Alek. – Nawet nie wiesz, jakie katusze przechodziłem z tą pustą blondyną. Wyobraź sobie, że próbowała wyciągnąć ode mnie numer – powiedział z niedowierzaniem, całując Karinę w skroń.
– Widzę, że nic się nie zmieniło. Jesteś języczkiem uwagi dla kobiet, gdziekolwiek się nie pojawisz – powiedziała bez pretensji, wtulając się w niego mocniej.
Zerknęła w stronę dziewczyn, które jeszcze chwile wcześniej przypuszczały atak na Aleksandra i posłała im chytry uśmiech. Blondynka zmrużyła oczy i wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.
– Dobrze wiesz, że jestem tylko twoim języczkiem i będę tam gdzie ty zechcesz i kiedy zechcesz – szepnął jej do ucha, na co zrobiło jej się gorąco – Kiedy wracamy do domu, Karuś? – dodał po chwili.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz