czwartek, 28 grudnia 2017

KIEDY NA MNIE PATRZYSZ - epilog 2


3.
Drogi były tak ośnieżone i oblodzone, że trasa do domu zajęła im prawie dwa razy więcej czasu, niż zwykle. Zaczynało zmierzchać, chociaż zegar wskazywał dopiero piętnastą czterdzieści. Karina oparta o boczną szybę obserwowała monotonny krajobraz. Na pierwszy plan wysuwały się pokryte cienką warstewką śniegu opustoszałe pola i ciemne lasy. Z głośników leciała muzyka z odtwarzacza Kariny, do której Aleksander zaczynał się powoli przekonywać. W tej chwili leciała płyta grupy Mayday Parade. Wpadające w ucho kawałki rozpraszały senność i zmęczenie.


Udawali się właśnie do rodzinnego domu dziewczyny, gdzie planowali spędzić święta. Aleksander cieszył się, że będą mogli spędzić ten szczególny okres w miejscu, w którym wszystko się dla nich zaczęło. Dziadkowie wylecieli do Kanady, zostawiając mu cały dom do dyspozycji. Kiedy dowiedzieli się, że Aleksander zostaje w kraju, omal nie odwołali swojej podróży, nie chcąc zostawiać go samego. Odwiódł ich od tego, zapewniając, że ma z kim spędzać święta i że na pewno nie będzie sam.
Otrzymał także milion telefonów od rodziców i Anki, żeby przyleciał do Kanady i oczywiście zabrał ze sobą Karinę, ale biorąc pod uwagę zalecenia lekarza, zdecydował, że zostanie. Musiał w tej chwili unikać wszelkich infekcji, a podróże masowymi środkami transportu temu sprzyjały. Taki argument przekonał wszystkich.
I tak oto święta spędzali w domu Kariny. Właśnie dziś Aleksander miał także poznać jej siostrę, która na stałe mieszkała i studiowała w Szkocji. Jeśli miałby być całkowicie szczerym, to delikatnie denerwował się tym spotkaniem. Nie to, żeby był specjalnie nieśmiały, ale myśl o poznawaniu ludzi, którzy tyle znaczą dla Kariny, budziła w nim pewien niepokój. Chciał zaprezentować się z jak najlepszej strony i pokazać, że jest jej wart. No cóż, miał jedynie nadzieję, że jego urok osobisty zadziała i tym razem. Na Karinę to przecież podziałało, dodawał sobie otuchy w myślach, uśmiechając się pod nosem.
O tyle o ile plan rozbrojenia Mai przedstawiał się dość dobrze, o tyle spotkanie  z mamą Kariny, która była bardzo wielką przeciwniczką ich wspólnego zamieszkania, już nie jawiło mu się tak różowo. Z jednej strony Aleksander rozumiał jej troskę o córkę, ale z drugiej strony poczuł się zawiedziony jej postawą, ponieważ myślał, że dał kobiecie wystarczająco dużo dowodów na to, że traktuje związek z Kariną bardzo poważnie. Właściwie to cieszył się, że nie mogła zajrzeć do jego głowy, bo najpewniej przeraziłoby ją to, jak olbrzymią rolę odgrywała jej córka w każdym jego planie, i jak bardzo jego życie było od niej uzależnione.
Nie potrafił do końca jej rozgryźć. Nie pojmował skąd ta nagła niechęć do niego. Podejrzewał, że ma to związek z nieudanym małżeństwem, a właściwie ucieczką ojca Kariny. Wiedział, że kobieta nikogo nie zapoznała ze szczegółami rozpadu swojego małżeństwa, nawet osób, których to bezpośrednio dotknęło, czyli Kariny i Mai. Dziewczyny nie miały pojęcia, co tak naprawdę stało się z ich ojcem.  Aleksander nie mógł pojąć, jak ktoś posiadający dwie maleńkie córki, mógł tak po prostu wyjechać, zniknąć i ani razu nie odwrócić się za siebie. Aleksander nie był ojcem i najprawdopodobniej nigdy nim nie zostanie, ale gdyby było inaczej, to na samą myśl o tym, że miałby już nigdy nie zobaczyć jak dorastają jego dzieci, nie wiedzieć jak sobie radzą i czy mają co jeść, czuł dziwny ścisk w żołądku.
Tę delikatną kwestię, którą chciał kiedyś poruszyć z Kariną postanowił pozostawić na inny czas i miejsce. Pragnął, aby ich pierwsze wspólne święta były dla Kariny idealne i nie chciał ich zepsuć jakimiś nieprzemyślanymi tematami. Obiecał sobie też, że nawet jeśli matka Kariny będzie w stosunku do niego chłodna, czy da mu odczuć, że nie jest zbyt mile widziany, będzie udawał, że tego nie zauważa.  
Karina ziewnęła przeciągle, przerywając mu rozmyślania. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Zmęczona? – zapytał, zakładając jej za ucho, wysuwające się kosmyki włosów z warkocza.
– Trochę. Ta podróż nie ma końca, a Majka zadręcza mnie SMS-ami, kiedy będziemy – westchnęła głęboko. – Myśli, że jedziemy tak powoli, żeby było zabawniej – wywróciła oczami.
– Dobrze wiesz kotek, że tu nie chodzi o ciebie. To kogoś innego nie może się doczekać – powiedział jakby nigdy nic.
Karina podniosła jedną brew (próbowała go kiedyś tego nauczyć, ale za nic w świecie nie potrafił tego opanować) i uśmiechnęła się z politowaniem.
– Tak? A niby na kogo tak czeka? – zapytała, udając zaciekawienie.
– Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Czeka na mnie. Pewnie twoja mama naopowiadała jej, jakie ze mnie ciacho i teraz przebiera nogami i nie może się doczekać, żeby mnie poznać – odpowiedział, będąc z siebie dumnym, ponieważ nie zadrżał mu nawet kącik ust.
Cisza trwała tylko jedną sekundę, po czym Karina wybuchnęła głośnym, rubasznym i uwłaczającym mu śmiechem.
– To nie jest śmieszne, Karina. Przecież dobrze wiesz, że twoja mama czuje do mnie mięte i pożera mnie wzrokiem za każdym razem, kiedy na mnie patrzy. Aż mi głupio czasami – dodał z całą możliwą w tej sytuacji powagą.
Karina parsknęła nie po kobiecemu i ponownie zaniosła się śmiechem.
– Masakra. Jesteś nienormalny. Kiedyś dostanę przez ciebie przepukliny – powiedziała, ocierając łzy z oczu i sięgnęła po telefon.
Aleksander przerażony, próbował wyrwać jej smartfona i zerknąć, co tam smarowała tak zaciekle, ale Karina odsunęła rękę i zaśmiała się głośno.
– Patrz na drogę, Alek – rzuciła, a po chwili zapytała i potwierdziła tym jego obawy: – Jak to było? Że jesteś ciachem, a moja mama pożera cię wzrokiem?
– Chyba jej tego nie napisałaś, Rudzielcu? – syknął, ponownie próbując jej wyrwać telefon z rąk. – Nie rób tego, kochanie – spróbował inaczej.
Karina uśmiechnęła się do niego szeroko i cmoknęła w policzek. Oparła głowę na jego ramieniu, a rękoma objęła jego przedramię. Nachylił się i pocałował ją w czoło.
– Wariat – powiedziała czule.
– Ja ciebie też kocham – odpowiedział.
Godzinę później dotarli na miejsce. Całe miasto otulone było świeżym, białym puchem i wyglądało jak żywcem wyjęte ze starej, urokliwej pocztówki. Karina nie mogła przestać się zachwycać tym widokiem, bo według jej relacji już dawno nie widziano tu tyle śniegu. Wyskoczyła z auta, nakładając kurtkę, czapkę i opatulając się od stóp do głów szalikiem, chociaż droga od samochodu do wejścia na klatkę schodową miała zająć najwyżej dwadzieścia sekund.
Bagaże zostawili w aucie, ponieważ zamierzali przenocować w domu dziadków.
Alek zamknął samochód i wziął głęboki wdech, jakby szykował się do skoku na główkę. Nie umknęło to uwadze Kariny. Dziewczyna podeszła do niego, spojrzała mu głęboko w oczy i złapała go za rękę.
– Denerwujesz się? – zapytała zdziwiona.
– Nie. Nie wiem tylko, jak twoja mama na mnie zareaguje. Czy wciąż ma mi za złe, że razem zamieszkaliśmy i tak dalej – odpowiedział szczerze.
Karina wzięła jego twarz w dłonie.
– No co ty, Alek. Ona nigdy nie miała do ciebie o to pretensji, tylko bała się o mnie. Ona panicznie boi się o mnie od chwili…wypadku. Nie tak jak wcześniej, tylko obsesyjnie i chociaż mi to ciąży, nie mogę jej za to winić – pogładziła kciukiem jego policzek. – Myśli, że jestem zbudowana z porcelany albo z papieru i nawet najmniejsza porażka mnie złamie. To moja mama, ale chyba nie zna mnie za dobrze i dlatego tak się o mnie martwi. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą. Ona cię uwielbia – uśmiechnęła się do niego, a Alek nie mógł się powstrzymać podniósł ją do góry i pocałował namiętnie. Kiedy Karina wyrwała się z jego objęć, dodała: – Poza tym wszyscy wiedzą, że za każdym razem, kiedy na ciebie patrzy, to pożera cię wzrokiem.
Oboje wybuchnęli śmiechem i objęci weszli do bloku. Po jej słowach, Alek poczuł się lepiej, pewniej i bezpieczniej.
Pomimo tego, że to był również dom Kariny, dziewczyna zapukała do drzwi i czekała, aż jej mama im otworzy. Drzwi jednak nie otworzyła jej mama, a właściwie to pojawiła się, tylko, że to była jej młodsza wersja. Maja, siostra Kariny była wręcz kopią ich matki. Chociaż Aleksander na podstawie zdjęć widział, że są do siebie podobne, nie spodziewał się jednak, że aż tak bardzo. Dziewczyna miała na sobie luźną bluzę i czarne dżinsy. Była trochę wyższa od Kariny, która i tak miała na sobie kozaki na obcasie. Jej ciemnobrązowe związała w luźny kok na czubku głowy. Na jej śniadej cerze Alek nie znalazł ani jednego piega, co przyjął z rozczarowaniem. Nie było nic piękniejszego, niż piegi Kariny, które nawet w zimie, choć w mniejszej ilości, odznaczały się dumnie na jej małym, zadartym nosie i rumianych policzkach.
Karina z Mają rzuciły się sobie w ramiona, pokrzykując coś nieskładnie. Kiedy się od siebie oderwały, Karina chwyciła go za rękę i wysunęła na przód, co trochę go rozbawiło, bo poczuł się jak mały, nieśmiały chłopiec na przedstawieniu szkolnym.
– Maja, to Aleksander – przedstawiła go, a jego serce wyskoczyło prawie z piersi, kiedy usłyszał dumę w jej głosie. – Alek, to moja siostra – dokończyła rozradowana.
Razem z Mają uścisnęli sobie ręce, uśmiechając się do siebie.
– Miło mi cię w końcu poznać. Przez ostatnie miesiące nie było od Kary maila, żeby nie znalazło się tam twoje imię – powiedziała.
– Ja o tobie też dużo słyszałem, nawet widziałem twoje zdjęcia – Alek skinął głową w stronę salonu. – Jak to dobrze, że jednak masz wszystkie zęby.
Maja otworzyła szeroko swoje ciemne oczy i zrobiła zszokowaną minę, kiedy Karina parsknęła i szturchnęła go w ramię.
– Zdjęcie w salonie – wyjaśniła, a Maja roześmiała się.
Kochał widzieć Karinę taką szczęśliwą i swobodną, tak jakby nie musiała już przed niczym uciekać, ani się chować.
– Mówiłam ci, że to zdjęcie nie powinno wisieć na widok publiczny – zwróciła się do Kariny, wciąż się uśmiechając.
Maja obserwowała uważnie Aleksandra, a kiedy ten rozebrał się z kurtki i czapki, jej oczy powędrowały na jego przedramiona.
– Ja pierdziele! – prawie pisnęła. – Jakie zajebiste. Masz tego więcej? – zapytała bez ogródek.
– Mam tego dużo więcej. W różnych miejscach – odpowiedział z uśmiechem, akcentując nazwę, jaką zastosowała na jego tatuaże. – Zapytaj Karinę – dodał z insynuacją.
W tym samym momencie z kuchni wyłoniła się ich matka, która wycierając ręce w bawełnianą ściereczkę, uśmiechała się szeroko.
– Cześć mamo – Karina objęła ją i dała jej buziaka w policzek.
Aleksander zawahał się przez chwilę, ale kiedy uchwycił jej spojrzenie, przestał się już tak denerwować. Nachylił się do niej i ucałował ją delikatnie w policzek, a ona niespodziewanie przytuliła go do siebie, tak jak zrobiła to z Kariną. Ten gest zaskoczył go. Odwzajemnił go nieporadnie.
– Mieliście dobrą drogę? – skierowała pytanie do niego, z czego się ucieszył, bo przerwała tym krępująca ciszę.
– Jechaliśmy bardzo powoli, bo drogi są śliskie i ośnieżone, ale daliśmy radę – odpowiedział.
Przeszli do salonu, rozsiedli się wygodnie na dużej kanapie i rozmawiali o tym, co wydarzyło się przez okres, gdy się nie widzieli.
Aleksander obserwował trzy kobiety z nieukrywaną ciekawością. Przez długi czas miały tylko siebie i tylko na siebie mogły liczyć, a więź jaka je łączyła była nierozerwalna. Ani czas, ani ludzie, ani nawet tragedie, jakie je w życiu spotkały, nie były w stanie naruszyć ich jedności. Był szczęśliwy, że Karina miała zawsze kogoś, do kogo mogła się zwrócić i złożyć swoje wszystkie troski i zmartwienia. Doceniał to, bo sam na własnej skórze doświadczył braku takich osób w swoim życiu i zdawał sobie sprawę, jak trudno było spojrzeć każdemu dniu w twarz, wiedząc, że jest się samym.
Po półgodzinie przeszli do kuchni i rozgościli się przy stole, szykując się do kolacji. Jedli, gawędząc o tym i o tamtym. Dziewczyny popijały wino i śmiały się głośno, nadrabiając stracony czas. Aleksander co pewien czas przyłączał się do rozmowy, ale większą przyjemność sprawiało mu obserwowanie Kariny, której jeszcze nigdy nie widział w takiej swobodnej interakcji z drugim człowiekiem; nawet z Martą nie była nigdy tak otwarta i wyluzowana. Co chwilę odwracała się do niego i uśmiechała. Szczęście biło z każdego fragmentu na jej twarzy.
 Jego serce jeszcze nigdy nie było tak pełne, jak w tej chwili. Tak właśnie powinno być, tak powinna wyglądać moja przyszłość i moje całe życie, myślał. Z nią i jej rodziną. Z nią i jego rodziną. Z nią i ludźmi, których oboje kochają. Nawet jeśli nigdy nie będą mieć dzieci, to nie miało żadnego znaczenia, bo tak długo jak będą razem, to nikt nie będzie im potrzebny do szczęścia.
– Jak się czujesz, Aleksandrze? – został nagle wyrwany tym pytaniem przez panią Ewę – Robisz regularne badania? Jesteś pod kontrolą hematologa i onkologa? – dodała, a Aleksander w jej oczach zobaczył prawdziwą troskę i prawdziwego lekarza.
– Nigdy nie czułem się lepiej. Jestem w szpitalu raz na dwa tygodnie i wygląda na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – uśmiechnął się.
– Cieszę się. Bardzo się cieszę – też się uśmiechnęła, a na jej twarzy odmalowała się widoczna ulga. – Jak wam się mieszka? Jak ci się podoba Warszawa? Nie przytłacza cię? Ja nigdy nie lubiłam tego miasta – powiedziała, na jednym wydechu.
Aleksander jeszcze nigdy nie słyszał, żeby była z nim tak otwarta i żeby próbowała coś o sobie przekazać.
– Przytłacza mnie jedynie ta ciągła gonitwa, a wszystko wzmogło się przed świętami. Ja unikam na razie jakichś wycieczek po sklepach i centrach handlowych z oczywistych względów, ale powiem szczerze, że nawet gdyby nie rekonwalescencja, to też bym sobie darował.
– Tak, to jest straszne – odpowiedziała – Bardzo dobrze, że przyjechaliście na dłużej, trochę sobie odpoczniecie. Tutaj jest spokojnie i można złapać drugi oddech – dodała rozmarzona.
            Aleksander przytaknął i uśmiechnął się do niej, czując, że całe napięcie i stres związany ze spotkaniem zupełnie wyparowały z jego głowy i poczuł się lepiej. Wizja spędzenia świąt z niewielką rodziną Kariny przedstawiała się teraz o wiele przyjemniej. Położył rękę na ramieniu Kariny i cmoknął ją w skroń. W roztargnieniu zaczął się bawić jej warkoczem, który nawijał sobie na palec, a samym końcem łaskotał ją w szyję.
Po kolacji Karina pomagała mamie sprzątnąć ze stołu, a on z Mają wrócili do salonu, gdzie włączyli telewizor i zaczęli swobodną pogawędkę o tym, czym się zajmują, jak żyje się w Szkocji, a jak żyło się w Kanadzie. Rozmowa z nią była lekka i niewymuszona. Alek był w jej towarzystwie swobodny i nie próbował dobierać słów, chcąc jej zaimponować. Najwyraźniej ona tego nie oczekiwała, bo wyglądało na to, że zaakceptowała go na długo przed tym, zanim go poznała.
Kiedy zamilkli na moment, Maja zerknęła dyskretnie w stronę drzwi i zwróciła się do niego, ściszając głos:
– Boże, jest taka szczęśliwa – w jej oczach pojawiły się łzy, które go strasznie zaskoczyły – Już dawno jej takiej nie widziałam. Myślałam, że już nigdy nie dojdzie do siebie. Nie wiem co jej zrobiłeś, ale rób to dalej.
Mówiła bardzo poważnym tonem, na co Aleksander otworzył tylko usta, ale nic z się z nich nie wydostało. W pierwszej chwili chciał odpowiedzieć dwuznacznym żartem, ale wyraz jej twarzy powstrzymał go przed tym i jedynie uśmiechnął się nerwowo, przeczesując ręką włosy.
– Przepraszam, że uderzam w taki ton, ale na pewno wiesz, co ją spotkało – kontynuowała, nie czekając na jego odpowiedź. – Od tamtego czasu Kara nie była…zdrowa. Nie było mnie tu, ale ja to wiedziałam. Myślałam, że już nigdy nie wróci do siebie, a wtedy pojawiłeś się ty i teraz znowu jest szczęśliwa – odwróciła się trochę speszona.
– Wiem. Wiem o tym wszystkim i wierz mi, że to nie ja ją zmieniłem, tylko ona mnie – powiedział zdecydowanie.
– Tak, wiem. Przeszczep – powiedziała zamyślona.
– Nie, nie chodzi o przeszczep. Zanim to wszystko się tak ułożyło, Karina już zaczęła mnie zmieniać i to od chwili, w której zobaczyłem ją po raz pierwszy – uśmiechnął się na to wspomnienie – Od pierwszej chwili – powtórzył, obserwując w wyobraźni tę scenę raz po raz.
Gdy ją wtedy zobaczył, coś w nim kliknęło, tak jakby ktoś uruchomił mechanizm rdzewiejącej przez lata maszyny. Ich spotkanie było jak zapłon. Od tamtej chwili cały czas trawił go ogień, ale nie taki, który może go zniszczyć, tylko taki, który go buduje, nawet jeśli wszystko wokół niego się wali.
Zamilkli oboje, zatopieni w myślach, zapominając nawet o swoim towarzystwie. Do rzeczywistości sprowadziły ich głośne kroki Kariny, która wpadła do pokoju jak burza i rzuciła się z rozpędu na kanapę. Policzki miała zaczerwienione od wina, a usta wypchane jakimś ciastem, którym nie raczyła się z nim podzielić. Dostała za to klapsa w pupę i rozkaz przyniesienia mu tego samego. Karina roześmiała się, opluwając go resztkami jedzenia, co wywołało u niej jeszcze większy atak śmiechu, do którego przyłączyła się także Maja. Głupawka w ich wykonaniu trwała dobre dziesięć minut i nie wyglądało na to, żeby miała się szybko zakończyć, dlatego Aleksander sam udał się do kuchni w celu zlokalizowania makowca, którego rozpoznał, gdy został nim opluty.
Zanim wyszli z mieszkania, dziewczyny opróżniły kolejną butelkę wina, a ich wcześniejsza głupawka zmieniła się w regularny, nieelegancki rechot. Zalane siostry stanowiły strasznie pocieszny widok. Kiedy Karina miała już trudności z chodzeniem i potrzebowała asysty w korzystaniu z ubikacji, Aleksander zadecydował, że czas już zakończyć tę libacje alkoholową. Pani Ewa pokręciła z dezaprobatą głową i odebrała im napoczętą butelkę wina. Aleksander przytaknął temu głośno i posłał kobiecie porozumiewawcze westchnienie.
Mama dziewczyn nalegała na to, żeby przenocowali u nich, ale wiązało się to z tym, że ktoś będzie musiał spać w salonie, a żadne z nich nie chciało robić kłopotu. Zresztą, czekał na nich cały duży dom, więc Aleksander podziękował jej za propozycję.
Karina była tak wstawiona, że musiał ją własnoręcznie ubrać w kurtkę i buty, a schodząc ze schodów trzymał ją mocno za rękę i nie puścił, dopóki nie dotarli do ostatniego stopnia.
– Karina! – Krzyknął, gdy dziewczyna poślizgnęła się na śniegu i pociągnęła go za sobą na glebę.
Alek podniósł się szybko, otrzepał ze śniegu i podał Karinie rękę, ale ona nie kwapiła się do wstawania.
– Potłukłaś się? – zapytał.
– Nie, ale mi zimno – powiedziała, smutnym, zawodzącym głosem, zakładając rękę na rękę.
– Wiem głuptasie i dlatego musisz wstać – powiedział jak do dziecka i pomógł jej wstać.
Kiedy znaleźli się na podjeździe przed domem, w Aleksandra uderzyła niezbyt wesoła myśl, z której Karina na pewno nie będzie zadowolona. Wbrew jego obietnicom, w domu wcale nie będzie ciepło, bo przecież od dwóch dni dom stał pusty i nikt nie rozpalił w kotłowni. Aleksander westchnął głośno i w myślach dał sobie kopa w dupę za swoją bezmyślność. Potrząsnął za ramię Karinę, która zdążyła zasnąć w trakcie jazdy.
– Co za utrapienie – pokręcił głową, gdy Karina zamruczała i zapadła w kolejny sen.
Po perypetiach związanych z niewspółpracującą Kariną, która za nic nie chciała opuścić nagrzanego samochodu, znaleźli się wreszcie we wnętrzu domu. Alek nie odważył się rozebrać dziewczyny z kurtki, dlatego posadził ją na kanapie w pokoju dziennym i poprosił ładnie, żeby na niego zaczekała. Następnie zszedł do kotłowni i rozpalił w piecu, żeby w domu jak najszybciej zrobiło się ciepło.
Kiedy ledwie zamknął drzwi od piwnicy, usłyszał dzwonek do drzwi. Kto to do cholery może być o tej porze? Pomyślał poirytowany. Było dokładnie kwadrans po jedenastej.
Podszedł do drzwi i otworzył je, zostawiając niewielką szczelinę, żeby nie wychładzać pomieszczeń. Ku jego zdumieniu, przy drzwiach zastał młodą, niewysoką dziewczynę, ubraną w za duży wełniany sweter, którego połami owinęła się szczelnie wokół ramion. Aleksander podniósł wysoko brwi, czekając na jej reakcję, ale nie doczekawszy się żadnej, odezwał się pierwszy:


– Mogę w czymś pomóc? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz