3.
Drogi
były tak ośnieżone i oblodzone, że trasa do domu zajęła im prawie dwa razy
więcej czasu, niż zwykle. Zaczynało zmierzchać, chociaż zegar wskazywał dopiero
piętnastą czterdzieści. Karina oparta o boczną szybę obserwowała monotonny
krajobraz. Na pierwszy plan wysuwały się pokryte cienką warstewką śniegu opustoszałe
pola i ciemne lasy. Z głośników leciała muzyka z odtwarzacza Kariny, do której
Aleksander zaczynał się powoli przekonywać. W tej chwili leciała płyta grupy
Mayday Parade. Wpadające w ucho kawałki rozpraszały senność i zmęczenie.
Udawali
się właśnie do rodzinnego domu dziewczyny, gdzie planowali spędzić święta.
Aleksander cieszył się, że będą mogli spędzić ten szczególny okres w miejscu, w
którym wszystko się dla nich zaczęło. Dziadkowie wylecieli do Kanady,
zostawiając mu cały dom do dyspozycji. Kiedy dowiedzieli się, że Aleksander
zostaje w kraju, omal nie odwołali swojej podróży, nie chcąc zostawiać go
samego. Odwiódł ich od tego, zapewniając, że ma z kim spędzać święta i że na
pewno nie będzie sam.
Otrzymał
także milion telefonów od rodziców i Anki, żeby przyleciał do Kanady i
oczywiście zabrał ze sobą Karinę, ale biorąc pod uwagę zalecenia lekarza, zdecydował,
że zostanie. Musiał w tej chwili unikać wszelkich infekcji, a podróże masowymi
środkami transportu temu sprzyjały. Taki argument przekonał wszystkich.
I
tak oto święta spędzali w domu Kariny. Właśnie dziś Aleksander miał także
poznać jej siostrę, która na stałe mieszkała i studiowała w Szkocji. Jeśli
miałby być całkowicie szczerym, to delikatnie denerwował się tym spotkaniem.
Nie to, żeby był specjalnie nieśmiały, ale myśl o poznawaniu ludzi, którzy tyle
znaczą dla Kariny, budziła w nim pewien niepokój. Chciał zaprezentować się z
jak najlepszej strony i pokazać, że jest jej wart. No cóż, miał jedynie
nadzieję, że jego urok osobisty zadziała i tym razem. Na Karinę to przecież podziałało, dodawał sobie otuchy w myślach,
uśmiechając się pod nosem.
O
tyle o ile plan rozbrojenia Mai przedstawiał się dość dobrze, o tyle
spotkanie z mamą Kariny, która była
bardzo wielką przeciwniczką ich wspólnego zamieszkania, już nie jawiło mu się
tak różowo. Z jednej strony Aleksander rozumiał jej troskę o córkę, ale z
drugiej strony poczuł się zawiedziony jej postawą, ponieważ myślał, że dał
kobiecie wystarczająco dużo dowodów na to, że traktuje związek z Kariną bardzo
poważnie. Właściwie to cieszył się, że nie mogła zajrzeć do jego głowy, bo najpewniej
przeraziłoby ją to, jak olbrzymią rolę odgrywała jej córka w każdym jego
planie, i jak bardzo jego życie było od niej uzależnione.
Nie
potrafił do końca jej rozgryźć. Nie pojmował skąd ta nagła niechęć do niego.
Podejrzewał, że ma to związek z nieudanym małżeństwem, a właściwie ucieczką
ojca Kariny. Wiedział, że kobieta nikogo nie zapoznała ze szczegółami rozpadu
swojego małżeństwa, nawet osób, których to bezpośrednio dotknęło, czyli Kariny
i Mai. Dziewczyny nie miały pojęcia, co tak naprawdę stało się z ich ojcem. Aleksander nie mógł pojąć, jak ktoś
posiadający dwie maleńkie córki, mógł tak po prostu wyjechać, zniknąć i ani
razu nie odwrócić się za siebie. Aleksander nie był ojcem i najprawdopodobniej
nigdy nim nie zostanie, ale gdyby było inaczej, to na samą myśl o tym, że
miałby już nigdy nie zobaczyć jak dorastają jego dzieci, nie wiedzieć jak sobie
radzą i czy mają co jeść, czuł dziwny ścisk w żołądku.
Tę
delikatną kwestię, którą chciał kiedyś poruszyć z Kariną postanowił pozostawić
na inny czas i miejsce. Pragnął, aby ich pierwsze wspólne święta były dla
Kariny idealne i nie chciał ich zepsuć jakimiś nieprzemyślanymi tematami.
Obiecał sobie też, że nawet jeśli matka Kariny będzie w stosunku do niego
chłodna, czy da mu odczuć, że nie jest zbyt mile widziany, będzie udawał, że
tego nie zauważa.
Karina
ziewnęła przeciągle, przerywając mu rozmyślania. Uśmiechnęła się do niego
szeroko.
–
Zmęczona? – zapytał, zakładając jej za ucho, wysuwające się kosmyki włosów z
warkocza.
–
Trochę. Ta podróż nie ma końca, a Majka zadręcza mnie SMS-ami, kiedy będziemy –
westchnęła głęboko. – Myśli, że jedziemy tak powoli, żeby było zabawniej –
wywróciła oczami.
–
Dobrze wiesz kotek, że tu nie chodzi o ciebie. To kogoś innego nie może się
doczekać – powiedział jakby nigdy nic.
Karina
podniosła jedną brew (próbowała go kiedyś tego nauczyć, ale za nic w świecie
nie potrafił tego opanować) i uśmiechnęła się z politowaniem.
–
Tak? A niby na kogo tak czeka? – zapytała, udając zaciekawienie.
–
Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Czeka na mnie. Pewnie twoja mama naopowiadała
jej, jakie ze mnie ciacho i teraz przebiera nogami i nie może się doczekać,
żeby mnie poznać – odpowiedział, będąc z siebie dumnym, ponieważ nie zadrżał mu
nawet kącik ust.
Cisza
trwała tylko jedną sekundę, po czym Karina wybuchnęła głośnym, rubasznym i
uwłaczającym mu śmiechem.
–
To nie jest śmieszne, Karina. Przecież dobrze wiesz, że twoja mama czuje do
mnie mięte i pożera mnie wzrokiem za każdym razem, kiedy na mnie patrzy. Aż mi
głupio czasami – dodał z całą możliwą w tej sytuacji powagą.
Karina
parsknęła nie po kobiecemu i ponownie zaniosła się śmiechem.
–
Masakra. Jesteś nienormalny. Kiedyś dostanę przez ciebie przepukliny –
powiedziała, ocierając łzy z oczu i sięgnęła po telefon.
Aleksander
przerażony, próbował wyrwać jej smartfona i zerknąć, co tam smarowała tak
zaciekle, ale Karina odsunęła rękę i zaśmiała się głośno.
–
Patrz na drogę, Alek – rzuciła, a po chwili zapytała i potwierdziła tym jego
obawy: – Jak to było? Że jesteś ciachem, a moja mama pożera cię wzrokiem?
–
Chyba jej tego nie napisałaś, Rudzielcu? – syknął, ponownie próbując jej wyrwać
telefon z rąk. – Nie rób tego, kochanie – spróbował inaczej.
Karina
uśmiechnęła się do niego szeroko i cmoknęła w policzek. Oparła głowę na jego
ramieniu, a rękoma objęła jego przedramię. Nachylił się i pocałował ją w czoło.
–
Wariat – powiedziała czule.
–
Ja ciebie też kocham – odpowiedział.
Godzinę
później dotarli na miejsce. Całe miasto otulone było świeżym, białym puchem i
wyglądało jak żywcem wyjęte ze starej, urokliwej pocztówki. Karina nie mogła
przestać się zachwycać tym widokiem, bo według jej relacji już dawno nie
widziano tu tyle śniegu. Wyskoczyła z auta, nakładając kurtkę, czapkę i opatulając
się od stóp do głów szalikiem, chociaż droga od samochodu do wejścia na klatkę
schodową miała zająć najwyżej dwadzieścia sekund.
Bagaże
zostawili w aucie, ponieważ zamierzali przenocować w domu dziadków.
Alek
zamknął samochód i wziął głęboki wdech, jakby szykował się do skoku na główkę. Nie
umknęło to uwadze Kariny. Dziewczyna podeszła do niego, spojrzała mu głęboko w
oczy i złapała go za rękę.
–
Denerwujesz się? – zapytała zdziwiona.
–
Nie. Nie wiem tylko, jak twoja mama na mnie zareaguje. Czy wciąż ma mi za złe,
że razem zamieszkaliśmy i tak dalej – odpowiedział szczerze.
Karina
wzięła jego twarz w dłonie.
–
No co ty, Alek. Ona nigdy nie miała do ciebie o to pretensji, tylko bała się o
mnie. Ona panicznie boi się o mnie od chwili…wypadku. Nie tak jak wcześniej,
tylko obsesyjnie i chociaż mi to ciąży, nie mogę jej za to winić – pogładziła
kciukiem jego policzek. – Myśli, że jestem zbudowana z porcelany albo z papieru
i nawet najmniejsza porażka mnie złamie. To moja mama, ale chyba nie zna mnie
za dobrze i dlatego tak się o mnie martwi. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą.
Ona cię uwielbia – uśmiechnęła się do niego, a Alek nie mógł się powstrzymać
podniósł ją do góry i pocałował namiętnie. Kiedy Karina wyrwała się z jego
objęć, dodała: – Poza tym wszyscy wiedzą, że za każdym razem, kiedy na ciebie
patrzy, to pożera cię wzrokiem.
Oboje
wybuchnęli śmiechem i objęci weszli do bloku. Po jej słowach, Alek poczuł się
lepiej, pewniej i bezpieczniej.
Pomimo
tego, że to był również dom Kariny, dziewczyna zapukała do drzwi i czekała, aż
jej mama im otworzy. Drzwi jednak nie otworzyła jej mama, a właściwie to
pojawiła się, tylko, że to była jej młodsza wersja. Maja, siostra Kariny była
wręcz kopią ich matki. Chociaż Aleksander na podstawie zdjęć widział, że są do
siebie podobne, nie spodziewał się jednak, że aż tak bardzo. Dziewczyna miała
na sobie luźną bluzę i czarne dżinsy. Była trochę wyższa od Kariny, która i tak
miała na sobie kozaki na obcasie. Jej ciemnobrązowe związała w luźny kok na
czubku głowy. Na jej śniadej cerze Alek nie znalazł ani jednego piega, co
przyjął z rozczarowaniem. Nie było nic piękniejszego, niż piegi Kariny, które
nawet w zimie, choć w mniejszej ilości, odznaczały się dumnie na jej małym,
zadartym nosie i rumianych policzkach.
Karina
z Mają rzuciły się sobie w ramiona, pokrzykując coś nieskładnie. Kiedy się od
siebie oderwały, Karina chwyciła go za rękę i wysunęła na przód, co trochę go
rozbawiło, bo poczuł się jak mały, nieśmiały chłopiec na przedstawieniu
szkolnym.
–
Maja, to Aleksander – przedstawiła go, a jego serce wyskoczyło prawie z piersi,
kiedy usłyszał dumę w jej głosie. – Alek, to moja siostra – dokończyła
rozradowana.
Razem
z Mają uścisnęli sobie ręce, uśmiechając się do siebie.
–
Miło mi cię w końcu poznać. Przez ostatnie miesiące nie było od Kary maila,
żeby nie znalazło się tam twoje imię – powiedziała.
–
Ja o tobie też dużo słyszałem, nawet widziałem twoje zdjęcia – Alek skinął
głową w stronę salonu. – Jak to dobrze, że jednak masz wszystkie zęby.
Maja
otworzyła szeroko swoje ciemne oczy i zrobiła zszokowaną minę, kiedy Karina parsknęła
i szturchnęła go w ramię.
–
Zdjęcie w salonie – wyjaśniła, a Maja roześmiała się.
Kochał
widzieć Karinę taką szczęśliwą i swobodną, tak jakby nie musiała już przed
niczym uciekać, ani się chować.
–
Mówiłam ci, że to zdjęcie nie powinno wisieć na widok publiczny – zwróciła się
do Kariny, wciąż się uśmiechając.
Maja
obserwowała uważnie Aleksandra, a kiedy ten rozebrał się z kurtki i czapki, jej
oczy powędrowały na jego przedramiona.
–
Ja pierdziele! – prawie pisnęła. – Jakie zajebiste. Masz tego więcej? –
zapytała bez ogródek.
–
Mam tego dużo więcej. W różnych
miejscach – odpowiedział z uśmiechem, akcentując nazwę, jaką zastosowała na
jego tatuaże. – Zapytaj Karinę – dodał z insynuacją.
W
tym samym momencie z kuchni wyłoniła się ich matka, która wycierając ręce w
bawełnianą ściereczkę, uśmiechała się szeroko.
–
Cześć mamo – Karina objęła ją i dała jej buziaka w policzek.
Aleksander
zawahał się przez chwilę, ale kiedy uchwycił jej spojrzenie, przestał się już
tak denerwować. Nachylił się do niej i ucałował ją delikatnie w policzek, a ona
niespodziewanie przytuliła go do siebie, tak jak zrobiła to z Kariną. Ten gest
zaskoczył go. Odwzajemnił go nieporadnie.
–
Mieliście dobrą drogę? – skierowała pytanie do niego, z czego się ucieszył, bo
przerwała tym krępująca ciszę.
–
Jechaliśmy bardzo powoli, bo drogi są śliskie i ośnieżone, ale daliśmy radę –
odpowiedział.
Przeszli
do salonu, rozsiedli się wygodnie na dużej kanapie i rozmawiali o tym, co wydarzyło
się przez okres, gdy się nie widzieli.
Aleksander
obserwował trzy kobiety z nieukrywaną ciekawością. Przez długi czas miały tylko
siebie i tylko na siebie mogły liczyć, a więź jaka je łączyła była
nierozerwalna. Ani czas, ani ludzie, ani nawet tragedie, jakie je w życiu
spotkały, nie były w stanie naruszyć ich jedności. Był szczęśliwy, że Karina
miała zawsze kogoś, do kogo mogła się zwrócić i złożyć swoje wszystkie troski i
zmartwienia. Doceniał to, bo sam na własnej skórze doświadczył braku takich
osób w swoim życiu i zdawał sobie sprawę, jak trudno było spojrzeć każdemu dniu
w twarz, wiedząc, że jest się samym.
Po
półgodzinie przeszli do kuchni i rozgościli się przy stole, szykując się do
kolacji. Jedli, gawędząc o tym i o tamtym. Dziewczyny popijały wino i śmiały
się głośno, nadrabiając stracony czas. Aleksander co pewien czas przyłączał się
do rozmowy, ale większą przyjemność sprawiało mu obserwowanie Kariny, której
jeszcze nigdy nie widział w takiej swobodnej interakcji z drugim człowiekiem; nawet
z Martą nie była nigdy tak otwarta i wyluzowana. Co chwilę odwracała się do
niego i uśmiechała. Szczęście biło z każdego fragmentu na jej twarzy.
Jego serce jeszcze nigdy nie było tak pełne,
jak w tej chwili. Tak właśnie powinno
być, tak powinna wyglądać moja przyszłość i moje całe życie, myślał. Z nią
i jej rodziną. Z nią i jego rodziną. Z nią i ludźmi, których oboje kochają.
Nawet jeśli nigdy nie będą mieć dzieci, to nie miało żadnego znaczenia, bo tak
długo jak będą razem, to nikt nie będzie im potrzebny do szczęścia.
–
Jak się czujesz, Aleksandrze? – został nagle wyrwany tym pytaniem przez panią Ewę
– Robisz regularne badania? Jesteś pod kontrolą hematologa i onkologa? –
dodała, a Aleksander w jej oczach zobaczył prawdziwą troskę i prawdziwego lekarza.
–
Nigdy nie czułem się lepiej. Jestem w szpitalu raz na dwa tygodnie i wygląda na
to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – uśmiechnął się.
–
Cieszę się. Bardzo się cieszę – też się uśmiechnęła, a na jej twarzy odmalowała
się widoczna ulga. – Jak wam się mieszka? Jak ci się podoba Warszawa? Nie
przytłacza cię? Ja nigdy nie lubiłam tego miasta – powiedziała, na jednym
wydechu.
Aleksander
jeszcze nigdy nie słyszał, żeby była z nim tak otwarta i żeby próbowała coś o
sobie przekazać.
–
Przytłacza mnie jedynie ta ciągła gonitwa, a wszystko wzmogło się przed
świętami. Ja unikam na razie jakichś wycieczek po sklepach i centrach handlowych
z oczywistych względów, ale powiem szczerze, że nawet gdyby nie rekonwalescencja,
to też bym sobie darował.
–
Tak, to jest straszne – odpowiedziała – Bardzo dobrze, że przyjechaliście na
dłużej, trochę sobie odpoczniecie. Tutaj jest spokojnie i można złapać drugi
oddech – dodała rozmarzona.
Aleksander przytaknął i uśmiechnął
się do niej, czując, że całe napięcie i stres związany ze spotkaniem zupełnie
wyparowały z jego głowy i poczuł się lepiej. Wizja spędzenia świąt z niewielką
rodziną Kariny przedstawiała się teraz o wiele przyjemniej. Położył rękę na
ramieniu Kariny i cmoknął ją w skroń. W roztargnieniu zaczął się bawić jej
warkoczem, który nawijał sobie na palec, a samym końcem łaskotał ją w szyję.
Po
kolacji Karina pomagała mamie sprzątnąć ze stołu, a on z Mają wrócili do
salonu, gdzie włączyli telewizor i zaczęli swobodną pogawędkę o tym, czym się
zajmują, jak żyje się w Szkocji, a jak żyło się w Kanadzie. Rozmowa z nią była
lekka i niewymuszona. Alek był w jej towarzystwie swobodny i nie próbował dobierać
słów, chcąc jej zaimponować. Najwyraźniej ona tego nie oczekiwała, bo wyglądało
na to, że zaakceptowała go na długo przed tym, zanim go poznała.
Kiedy
zamilkli na moment, Maja zerknęła dyskretnie w stronę drzwi i zwróciła się do
niego, ściszając głos:
–
Boże, jest taka szczęśliwa – w jej oczach pojawiły się łzy, które go strasznie
zaskoczyły – Już dawno jej takiej nie widziałam. Myślałam, że już nigdy nie
dojdzie do siebie. Nie wiem co jej zrobiłeś, ale rób to dalej.
Mówiła
bardzo poważnym tonem, na co Aleksander otworzył tylko usta, ale nic z się z
nich nie wydostało. W pierwszej chwili chciał odpowiedzieć dwuznacznym żartem,
ale wyraz jej twarzy powstrzymał go przed tym i jedynie uśmiechnął się nerwowo,
przeczesując ręką włosy.
–
Przepraszam, że uderzam w taki ton, ale na pewno wiesz, co ją spotkało –
kontynuowała, nie czekając na jego odpowiedź. – Od tamtego czasu Kara nie
była…zdrowa. Nie było mnie tu, ale ja to wiedziałam. Myślałam, że już nigdy nie
wróci do siebie, a wtedy pojawiłeś się ty i teraz znowu jest szczęśliwa –
odwróciła się trochę speszona.
–
Wiem. Wiem o tym wszystkim i wierz mi, że to nie ja ją zmieniłem, tylko ona
mnie – powiedział zdecydowanie.
–
Tak, wiem. Przeszczep – powiedziała zamyślona.
–
Nie, nie chodzi o przeszczep. Zanim to wszystko się tak ułożyło, Karina już
zaczęła mnie zmieniać i to od chwili, w której zobaczyłem ją po raz pierwszy –
uśmiechnął się na to wspomnienie – Od pierwszej chwili – powtórzył, obserwując
w wyobraźni tę scenę raz po raz.
Gdy
ją wtedy zobaczył, coś w nim kliknęło, tak jakby ktoś uruchomił mechanizm
rdzewiejącej przez lata maszyny. Ich spotkanie było jak zapłon. Od tamtej
chwili cały czas trawił go ogień, ale nie taki, który może go zniszczyć, tylko
taki, który go buduje, nawet jeśli wszystko wokół niego się wali.
Zamilkli
oboje, zatopieni w myślach, zapominając nawet o swoim towarzystwie. Do
rzeczywistości sprowadziły ich głośne kroki Kariny, która wpadła do pokoju jak
burza i rzuciła się z rozpędu na kanapę. Policzki miała zaczerwienione od wina,
a usta wypchane jakimś ciastem, którym nie raczyła się z nim podzielić. Dostała
za to klapsa w pupę i rozkaz przyniesienia mu tego samego. Karina roześmiała
się, opluwając go resztkami jedzenia, co wywołało u niej jeszcze większy atak
śmiechu, do którego przyłączyła się także Maja. Głupawka w ich wykonaniu trwała
dobre dziesięć minut i nie wyglądało na to, żeby miała się szybko zakończyć,
dlatego Aleksander sam udał się do kuchni w celu zlokalizowania makowca,
którego rozpoznał, gdy został nim opluty.
Zanim
wyszli z mieszkania, dziewczyny opróżniły kolejną butelkę wina, a ich
wcześniejsza głupawka zmieniła się w regularny, nieelegancki rechot. Zalane siostry
stanowiły strasznie pocieszny widok. Kiedy Karina miała już trudności z
chodzeniem i potrzebowała asysty w korzystaniu z ubikacji, Aleksander
zadecydował, że czas już zakończyć tę libacje alkoholową. Pani Ewa pokręciła z
dezaprobatą głową i odebrała im napoczętą butelkę wina. Aleksander przytaknął
temu głośno i posłał kobiecie porozumiewawcze westchnienie.
Mama
dziewczyn nalegała na to, żeby przenocowali u nich, ale wiązało się to z tym,
że ktoś będzie musiał spać w salonie, a żadne z nich nie chciało robić kłopotu.
Zresztą, czekał na nich cały duży dom, więc Aleksander podziękował jej za
propozycję.
Karina
była tak wstawiona, że musiał ją własnoręcznie ubrać w kurtkę i buty, a
schodząc ze schodów trzymał ją mocno za rękę i nie puścił, dopóki nie dotarli
do ostatniego stopnia.
–
Karina! – Krzyknął, gdy dziewczyna poślizgnęła się na śniegu i pociągnęła go za
sobą na glebę.
Alek
podniósł się szybko, otrzepał ze śniegu i podał Karinie rękę, ale ona nie
kwapiła się do wstawania.
–
Potłukłaś się? – zapytał.
–
Nie, ale mi zimno – powiedziała, smutnym, zawodzącym głosem, zakładając rękę na
rękę.
–
Wiem głuptasie i dlatego musisz wstać – powiedział jak do dziecka i pomógł jej
wstać.
Kiedy
znaleźli się na podjeździe przed domem, w Aleksandra uderzyła niezbyt wesoła
myśl, z której Karina na pewno nie będzie zadowolona. Wbrew jego obietnicom, w
domu wcale nie będzie ciepło, bo przecież od dwóch dni dom stał pusty i nikt
nie rozpalił w kotłowni. Aleksander westchnął głośno i w myślach dał sobie kopa
w dupę za swoją bezmyślność. Potrząsnął za ramię Karinę, która zdążyła zasnąć w
trakcie jazdy.
–
Co za utrapienie – pokręcił głową, gdy Karina zamruczała i zapadła w kolejny
sen.
Po
perypetiach związanych z niewspółpracującą Kariną, która za nic nie chciała
opuścić nagrzanego samochodu, znaleźli się wreszcie we wnętrzu domu. Alek nie
odważył się rozebrać dziewczyny z kurtki, dlatego posadził ją na kanapie w
pokoju dziennym i poprosił ładnie, żeby na niego zaczekała. Następnie zszedł do
kotłowni i rozpalił w piecu, żeby w domu jak najszybciej zrobiło się ciepło.
Kiedy
ledwie zamknął drzwi od piwnicy, usłyszał dzwonek do drzwi. Kto to do cholery może być o tej porze?
Pomyślał poirytowany. Było dokładnie kwadrans po jedenastej.
Podszedł
do drzwi i otworzył je, zostawiając niewielką szczelinę, żeby nie wychładzać pomieszczeń.
Ku jego zdumieniu, przy drzwiach zastał młodą, niewysoką dziewczynę, ubraną w
za duży wełniany sweter, którego połami owinęła się szczelnie wokół ramion.
Aleksander podniósł wysoko brwi, czekając na jej reakcję, ale nie doczekawszy
się żadnej, odezwał się pierwszy:
–
Mogę w czymś pomóc?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz