–
Mogę w czymś pomóc?
Dziewczyna
odchrząknęła i jakby dopiero teraz wróciła jej świadomość, drgnęła i spojrzała
pod nogi, a potem wreszcie na niego.
–
Przepraszam, że przychodzę tak późno, ale jestem sąsiadką i obiecałam zaglądać
do domu pod nieobecność pana babci i dziadka…wiedziałam, że ma przyjechać wnuk
i chciałam się tylko upewnić, czy to nie jakiś złodziej, albo coś takiego –
zaśmiała się nerwowo na zakończenie swojej nieskładnej wypowiedzi.
Aleksander
podniósł brwi jeszcze wyżej, czując, że zaraz zetkną się z nasadą włosów i
uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
–
Tak, przyjechał wnuk i nie zastał tu żadnych złodziei. Dziękuję za
zainteresowanie w imieniu babci i dziadka – powiedział szybko, chcąc zakończyć
tę dziwną rozmowę, ponieważ sam zaczynał pomału marznąć, bo był ubranym jedynie
w cienką koszulkę z długim rękawem.
–
Aha, to dobrze. W takim razie dobranoc i jeszcze raz przepraszam za najście o
tak późnej porze – powiedziała niepewnie, po czym uśmiechnęła się do niego i
szybkim krokiem ruszyła w stronę furtki.
Zanim
jednak ją otworzyła, odwróciła się i w tym samym momencie straciła równowagę na
śliskim podjeździe. Omal się nie wywróciła, ale w porę złapała za drzwiczki
furtki, wyprostowała się i biegiem ruszyła w stronę sąsiedniego domu.
Aleksander
pokręcił głową i czym prędzej zamknął drzwi, zastanawiając się, po co
dziadkowie prosili o opiekę nad domem, skoro wiedzieli, że podczas ich
nieobecności będzie w nim mieszkał on. Nie ufali mu? Zamyślił się chwilę, ale,
że miał w tym momencie ważniejsze sprawy na głowie, zostawił to na później.
Podszedł
do salonu, zgarnął z kanapy skuloną w kłębek Karinę i zaniósł ją do pokoju na
górze. Rozebrał ją, położył do łóżka i okrył szczelnie kołdrą. Darował sobie
prysznic, ponieważ na ciepłą wodę musiałby poczekać jakieś pół godziny, a był już
naprawdę zmęczony. Zrzucił ubranie i wsunął do łóżka obok niej. Oplótł ją
ciasno ramionami w pasie i niemal natychmiast zasnął.
Niestety,
nie dane mu było zaznać zbyt długiego snu. Po jakichś dwóch godzinach Karina
obudziła się gwałtownie i zataczając się delikatnie, pognała w stronę łazienki.
Aleksander w pośpiechu ruszył za nią, obawiając się, że dziewczyna może sobie
zrobić jakąś krzywdę. Obudziła się przecież w nowym miejscu i to pod wpływem
alkoholu, mogła mieć problemy z orientacją.
Zastał
ją klęczącą nad muszlą klozetową z jedną ręką podtrzymującą przy szyi długie
włosy, a drugą trzymającą się za brzuch. Biedactwo.
Pomyślał ze współczuciem i czułością. Uklęknął przy niej i odgarnął włosy z jej
twarzy i zaczął łagodnie gładzić ją po plecach. Po chwili Kariną wstrząsnęły
silne torsje i zwymiotowała całe wino, którym raczyły się z Mają do kolacji.
Aleksander
zaczął sobie wyrzucać, że pozwolił jej się tak urządzić. Nie miał pojęcia, że
to skończy się dla niej w taki bolesny sposób. Przecież to było tylko wino, a
do tego przy sutym posiłku, więc nie powinno jej aż tak bardzo zaszkodzić. Karina
nie miała twardej głowy. Powinien był to przewidzieć.
Po
kilkunastu minutach męczarni, Karina całkowicie opadła z sił. Aleksander posadził
ją na zamkniętej muszli, wytarł jej usta nawilżoną chusteczką higieniczną, i pocałował
ją w czoło.
–
Już lepiej Karuś? – zapytał, wciąż gładząc ją po plecach. – Zaraz przyniosę ci
gorącej herbaty.
–
Najpierw chcę się umyć – powiedziała słabym, zachrypniętym głosem. – Na
początek zęby – dodała, krzywiąc się.
–
Dobrze skarbie, ale umyję się razem z tobą – powiedział. – A potem zrobię ci
gorącej herbaty i położymy się spać.
Karina
pokiwała głową i oparła czoło na jego ramieniu.
–
Zabiję Majkę za to, że mnie tak ululała – powiedziała, kiedy zaczął ją powoli
rozbierać. – I to dzień przed wigilią.
Aleksander
nie skomentował tego, ale dobrze pamiętał, kto zmusił go do otworzenia drugiego
wina i kto ochoczo namawiał do jego spożycia swoją starszą siostrę. Uśmiechnął
się tylko pod nosem, posyłając Karinie wyrozumiałe spojrzenie.
–
Rozprawimy się z nią jutro – przytaknął jej groźbom.
Karina
pokiwała skwapliwie głową, ale najwyraźniej wciąż dręczyły ją zawroty głowy i
mdłości, bo złapała się za czoło i skrzywiła z bólu.
Aleksander
pomógł jej wstać z muszli i pozbyć się bielizny. Dzięki Bogu, w domu było już
dostatecznie ciepło i Karina nie musiała marznąć. Szybko ściągnął swoje
spodenki i koszulkę, i zanim weszli razem do kabiny, sięgnął rękoma do jej
warkocza i rozplótł go, pozwalając jej włosom opaść swobodnie na jej ramiona.
Uwielbiał ją w rozpuszczonych włosach, ale zrobił to przede wszystkim dlatego,
że wiedział jak bardzo Karina nie lubiła spać ze splecionymi, związanymi i
brudnymi włosami. Chciał pomóc jej je umyć, żeby rano poczuła się, jeśli nie w
pełni trzeźwo, to chociaż świeżo.
Po
godzinie oboje umyci i bardzo zmęczeni wrócili do łóżka. Karina wyglądała
znacznie lepiej, po tym jak wypiła gorzką, gorącą herbatę i tabletki na kaca,
które Aleksander znalazł w apteczce dziadków. Bardzo zaskoczyło go to
znalezisko w zapasach leków dwójki emerytów, ale kim był, żeby to osądzać.
Kiedy
leżeli już w ciepłym łóżku, a za oknem hulał głośny wiatr, rozdmuchujący zaspy
śniegu, Aleksander nie mógł wyzbyć się wrażenia, że razem z Kariną są jedynymi
ludźmi na świecie. Czuł przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jego wnętrzu
i był pewien, że w tej właśnie chwili nie potrzebował już niczego więcej do
szczęścia. Jego szczęście leżało tuż przy nim, w tej chwili może trochę pijane,
ale wciąż piękne i niezastąpione.
–
Kocham cię – szepnął śpiącej Karinie do ucha i zanurzając twarz w jej włosach,
zamknął oczy i zasnął spokojnym snem.
*
Zimno.
To była pierwsza myśl, jaka zadzwoniła w głowie Kariny, zaraz po przebudzeniu,
ale nawet ta jedna, pojedyncza myśl sprawiła, że jej głowa zaczęła wirować w
takt białych kropek tańczących przed jej oczami. Otuliła się szczelnie kołdrą,
ale to nie pomogło w rozgrzaniu się. Wciąż było jej niedobrze, ale w porównaniu
do tego, co przeżywała w nocy, teraz odczuwała to, jako niewielką niedogodność.
Karina
zebrała się na odwagę i podniosła delikatnie głowę znad poduszki i rozejrzała
się po pokoju. No tak, była w pokoju Alka, ale jak się tu dostała pozostało dla
niej tajemnicą. Głowa, chociaż wciąż ciężka, nie bolała, co było olbrzymim
błogosławieństwem, bo nie było nic gorszego niż ból głowy na kacu. Nie mogła
tego powiedzieć o reszcie kończyn. Z wielkim zdziwieniem zauważyła, że na
łokciu ma wielkiego, bolesnego siniaka, a gdy próbowała zsunąć się z łóżka,
omal nie upadła, tak bardzo zabolała ją noga w kolanie i kość ogonowa. Co się do cholery wczoraj działo?
Zapytała się w myślach.
Alek. To była jej kolejna
myśl. Gdzie się podziewa i dlaczego nie ma go w łóżku? Jak przez mgłę
pamiętała, że czuwał nad nią w nocy i pomagał, kiedy wczorajsze wino uznało, że
zasiedziało się w jej żołądku i postanowiło się z niego gwałtownie wydostać.
Tak, a potem Alek zajął się nią pod prysznicem i nawet umył jej włosy, zaczęła
sobie przypominać. Sięgnęła ręką do rozpuszczonych włosów, żeby przeczesać je
palcami. Jezu, ale miał przeze mnie
wczoraj problemów. Poczuła wstyd, a czarna plama w miejscu wczorajszego
wieczora tylko wszystko pogarszała.
Jak
na zawołanie w drzwiach stanął Aleksander z wielkim uśmiechem na ustach.
Podszedł do niej i ukucnął przy jej kolanach. Karina próbowała usadowić się na
łóżku pomimo posiniaczonej tylnej części ciała. Alek odgarnął jej włosy z
czoła, zebrał je na jeden bok i pocałował ją najpierw delikatnie, a potem
mocniej, przytrzymując jej twarz w obu dłoniach. Karina nie mogła złapać
oddechu, dlatego musiała się od niego odsunąć. Alek przyjął to z
rozczarowaniem, ale po chwili uśmiechnął się tym swoim pewnym siebie uśmiechem,
który zawsze odbierał jej zdolność logicznego myślenia.
–
Jak się czujesz? – zapytał, wciąż się jej przyglądając.
–
Lepiej – odpowiedziała z niemrawym uśmiechem. – Przepraszam za wczoraj. Nie
wiem, co się dokładnie działo, jak się tu znalazłam i dlaczego boli mnie tyłek,
ale wiem, że musiałam ci nieźle dopiec – powiedziała prawie nieśmiało, bo w tej
chwili było jej po prostu wstyd.
–
No, byłaś małym upierdliwcem, ale to nic. Po to mnie masz, żebym zbierał do
kupy twój pijacki, potłuczony tyłek i doprowadzał go do porządku – zaśmiał się
na końcu zdania. – Po to mnie masz, Karina – dodał już całkiem poważnie.
–
Dzięki – odpowiedziała, cmokając go w oba policzki, a na koniec w usta.
W
jednej chwili zadrżała, kiedy do pokoju wpadł zimny podmuch z korytarza. Objęła
się ramionami, ale że była tylko w koszulce na ramiączkach i majtkach, nie za
wiele to pomogło. Szybko wskoczyła pod kołdrę.
–
Dlaczego tu jest tak zimno, Alek? – zazgrzytała oskarżycielsko zębami.
–
Słońce, to dom, a nie mieszkanie. Tu trzeba samemu rozpalić w piecu, co właśnie
skończyłem robić zanim do ciebie wróciłem, ale musimy chwilę poczekać, żeby się
rozgrzał. – tłumaczył jej jak małemu dziecku, co ku jej zaskoczeniu nie
poirytowało jej, tylko sprawiło, że poczuła się kochana i otoczona opieką.
Kochała
Aleksandra tak bardzo, że to uczucie stało się oddzielnym bytem, który
egzystował sobie w jej sercu i za nic w świecie nie zamierzał stamtąd
odchodzić.
Zaczesała
jego włosy, które swoją długością zaczynały przypominać fryzurę, którą miał
przez krótką chwilę na weselu Ani i James’a. Wkrótce potem, na skutek
chemioterapii stracił wszystkie włosy, a nawet brwi. Karina musiała się temu
przyglądać bezsilnie. Była tylko obserwatorem w jego walce, która wbrew temu,
co się mówi i pisze nie była piękna i chwalebna. Była brzydka i okrutna, tak
jak choroba, która chciała go jej odebrać.
Karina
nigdy nie zapomni tych kilku tygodni, które były nawet gorsze, niż to, co
przydarzyło jej się w zimnym zakamarku krakowskiego rynku. Nigdy nie sądziła,
że kiedyś tak pomyśli, ale w tej chwili nie znała uczucia straszniejszego i
bardziej bolesnego, niż świadomość, że mogłaby stracić Aleksandra. Bez niego
nie umiałaby już żyć.
Odetchnęła
głęboko, próbując wyrzucić z pamięci cierpiącego Alka, wolała myśleć o nim w
takiej wersji, która stała teraz przed nią.
–
Wiem, że dziś wigilia i powinniśmy pościć, ale nie możesz siedzieć cały dzień
na pusty żołądek, więc zrobiłem nam tosty z dżemem – powiedział, uśmiechając
się czule.
–
Dzięki. Daj mi sekundę, ogarnę się i zaraz zejdę do kuchni – przytuliła się do
niego, wyskoczyła z ciepłego łóżka i pobiegła do łazienki.
Po
śniadaniu zaczęli pakować prezenty, które przywieźli ze sobą z Warszawy, a
ponieważ szło im to kiepsko, każda kolejna próba kończyła się wybuchem śmiechu.
Karina nie pamiętała takiego momentu w swoim życiu, w którym śmiałaby się tak
często i tak beztrosko i nie dlatego, że jej życie obfitowało w jakieś
szczególnie zabawne zdarzenia, ale dlatego, że czuła lekkość na sercu. Tylko
wtedy mogła być sobą i śmiać się nawet z najgłupszych rzeczy, gdy była wolna i
gdy znowu czuła, że żyje.
Dzień
zapowiadał się słonecznie, co wcale nie oznaczało, że śnieg przestał padać. Nie
przestał i nie wyglądało na to, że stanie się to w najbliższej przyszłości.
Karinie to w ogóle nie przeszkadzało, ponieważ uwielbiała białe święta, a widok
spadających powoli i skrzących się w słońcu płatków śniegu oczarowywał ją.
Jedyny problem stanowił siarczysty mróz, który był jak drobne nożyki wbijające
się w skórę, a zaczerpnięcie każdego oddechu stawało się dość bolesnym
doświadczeniem. Niestety, nie dało się oddzielić piękna ośnieżonego świata od
przenikającego do szpiku kości zimna. Były ze sobą połączone jak dwie komory
serca, pracujące w pełnej synchronizacji.
Aleksander
zabrał się za rozpakowywanie ich bagaży na górze, a w tym czasie Karina
postanowiła ogarnąć kuchnię po ich wspólnym śniadaniu. Kiedy odstawiała właśnie
ostatni talerz na suszarkę, usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła najpierw na
schody w nadziei, że Alek przejmie od niej tego kogoś, ponieważ czuła się
trochę nieswojo, panosząc się w cudzym domu. Ale on najwyraźniej niczego nie
usłyszał, dlatego opatuliwszy się swoim szalem, wiszącym w przedsionku, ruszyła
do drzwi.
Kiedy
je otworzyła, napotkała ciemnobrązowe, głęboko osadzone oczy, wpatrujące się w
nią jakby Karina zamieniła się w karalucha. Wysoka dziewczyna, ubrana w
opinający ją do granic możliwości niebieski sweter i wysokie kozaki na obcasie,
była tak zaskoczona jej widokiem, że nawet nie drgnęła. Zapewne dziewczyna,
kimkolwiek była, spodziewała się zobaczyć któregoś z mieszkańców tego domu, a
nie ją, ale to nie tłumaczyło jej dziwnego zachowania.
Po
chwili odchrząknęła i nerwowym gestem zebrała swoje długie włosy na jeden bok,
po czym odezwała się:
–
Czy zastałam Aleksandra?
–
Hmm tak – Karina zawahała się, ale po sekundzie odzyskała animusz – Już po
niego idę. Niech pani wejdzie – powiedziała tak uprzejmie, jak tylko potrafiła,
chociaż wyraz twarzy tej dziewczyny, który zmienił się w hardy i pewny siebie
trochę ją rozdrażnił i nie miało to nic wspólnego z tym, że ładna dziewczyna
pytała o Alka, jakby byli dobrymi znajomymi.
Absolutnie nic.
Niespodziewany
gość wszedł pewnie do środka, nie wyjaśniając ani jednym słowem powodu swojej
wizyty. Swoją postawą sugerowała też, że ma prawo tu być, nawet bardziej niż
ona. Kto to do cholery jest i czego chce
od Alka? Pomyślała Karina i poszła w
stronę schodów, nie chcąc tracić z oczu „gościa”. Mogłoby się okazać, że na
przykład jest złodziejem. Wolała zawołać Aleksandra, niż pójść po niego na
górę.
–
Co tam kochanie? – odpowiedział, wychylając się zza barierki na piętrze.
–
Masz gościa – odpowiedziała z uśmiechem, a Alek zmarszczył zdziwiony brwi.
Zszedł
po schodach i kiedy dotarł do parteru, cmoknął Karinę przelotnie w skroń.
Zawsze tak robił, nieważne gdzie się znajdowali i nieważne, kto na nich
patrzył. Aleksander okazywał jej uczucie każdym gestem i każdym słowem. Karina
wiedziała, że nie robił tego na pokaz, czy żeby coś komuś udowodnić. Robił to,
bo taki już był, bo ją kochał i tak jak ona nie potrafił sobie odmówić
czułości, gdy byli blisko siebie.
Zszedł
na dół i, z wciąż zmarszczonym czołem, przystanął przy drzwiach prowadzących do
ganku.
–
Tak? – usłyszała jego głos.
Karina
nie chciała podsłuchiwać, ale co mogła poradzić na to, że kuchnia znajdowała
się zaraz przy wiatrołapie i wszystko niosło się po korytarzu.
–
Cześć – powiedziała dziewczyna, która gdy go tylko zobaczyła, zrobiła się
rozmowniejsza – Przepraszam, że znowu zawracam ci głowę, ale mam pewien problem
i pomyślałam, że może mógłbyś mi pomóc.
Ciekawe,
pomyślała Karina, czując coraz większe rozdrażnienie, a wyraz świadczący o tym,
że nie pierwszy raz mają ze sobą styczność, wzbudził w Karinie niepokój. Z
całych sił próbowała odsunąć od siebie to cholerne uczucie, które zawsze z niej
wypływało, gdy w życiu Aleksandra pojawiała się jakaś kobieta. To było chore i
Karina zrobiłaby wszystko, żeby móc przejść do porządku dziennego z tego typu
sytuacjami, ale po prostu nie mogła. Ufała mu, ale znała też jego przeszłość i
co najgorsze, że wiedziała, że Aleksander działa na kobiety jak jakiś cholerny
magnes. Czy nie mógłby być dla nich
chociaż trochę odpychający, pomyślała w przypływie czarnego humoru.
–
Przepraszam, ale czy to nie może poczekać? Właśnie razem z dziewczyną
wychodzimy z domu i jedziemy do rodziny – powiedział i Karina wyczuła w jego
głosie zniecierpliwienie, które znacznie poprawiło jej nastrój. – Może będę
mógł pani pomóc jutro, a jeśli to ważne, to wieczorem – dodał szybko i Karina
nie mogła powstrzymać satysfakcji, kiedy Alek zwrócił się do dziewczyny per
pani, tworząc między nimi dystans.
–
Och nie, tylko nie pani – zaśmiała się sztucznym, perlistym śmiechem. – Chyba
mnie nie pamiętasz, ale bawiliśmy się razem, gdy byliśmy dziećmi. Jestem córką
sąsiadów, twoich dziadków. Jestem Paulina – dodała, prawie streszczając swoją
biografię w tym wychłodzonym ganku.
–
Ach tak – powiedział Alek, co jeszcze bardziej rozbawiło Karinę, bo była pewna,
że Alek jej nie pamięta.
–
Tak, a wracając do mojej wcześniejszej prośby, to niestety potrzebuję pomocy
teraz. Nie ma nikogo w domu, a mam problem z piecem. Nie zawracałabym ci głowy,
a już na pewno nie w wigilię, ale obawiam się, że mogę zamarznąć do wieczora –
powiedziała i znowu pojawił się ten straszny śmiech.
Nastała
chwilowa cisza i Karina niemal słyszała myśli Aleksandra, który próbuje się jakoś z
tego wymigać.
–
Okej, zaraz przyjdę – Karina usłyszała zamykane drzwi.
Karina
natychmiast odsunęła się od kuchennych drzwi i zajęła się układaniem naczyń do
odpowiednich szafek. Kiedy usłyszała Aleksandra odwróciła się do niego z
uśmiechem. Za nic w świecie nie chciała dać po sobie poznać, że była zazdrosna,
czy niepewna, i że podsłuchiwała tę rozmowę.
–
Co tam? – zapytała niewinnie.
Alek
westchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy.
–
Nie wiem. To chyba sąsiadka, ma jakieś problemy z piecem i chce żebym jej
pomógł. A skąd ja mam do cholery znać się na piecach grzewczych? – widać było,
że ta prośba go poirytowała. – Wczoraj na przykład, kiedy ledwo znaleźliśmy się
w domu, tuż przed północą też przyszła. Rzekomo po to, żeby sprawdzić, czy to
nie jacyś złodzieje i że ponoć prosili ją o to moi dziadkowie – kontynuował i
Karina od razu zrozumiała, dlaczego dziewczyna nawiązała do ich wcześniejszego
spotkania. – Wątpię, żeby babcia, albo dziadek prosili kogoś o pilnowanie domu,
skoro wiedzieli, że będziemy tu całą przerwę świąteczną. Poza tym, jaka
dziewczyna idzie sama do obcego domu, żeby sprawdzić, czy to nie złodziej? –
zakończył zdumiony.
–
Ale że co? Myślisz, że coś kombinuje? Powiedziała, że się znacie z dzieciństwa
– Karina zaraz jak tylko wypowiedziała ostatnie zdanie, mentalnie klepnęła się
w tył głowy, za to, że przyznała się do podsłuchiwania.
Aleksander
chyba tego nie zanotował, albo udał, że tak jest, bo kontynuował nie zwracając na
to uwagi.
–
Sam nie wiem. A jeśli chodzi o znajomości z dzieciństwa, to każdy może w tej
chwili do mnie podejść i powiedzieć, że nazywa się Franek i że bawiliśmy się
razem w piaskownicy. Szczerze, to ja nie kojarzę żadnej Pauliny – objął Karinę
w pasie i wtulił nos w zagłębienie na jej szyi. – W każdym razie, jakbym nie
wracał tak do dwudziestu minut, to wezwij policję – zaśmiał się. – Kto wie,
może to jakaś wariatka – mrugnął do niej i narzuciwszy na siebie kurtkę,
wyszedł z domu.
Karina
weszła na górę, żeby dokończyć rozpakowywanie ich rzeczy. Po dwudziestu
minutach zaczęła się niepokoić, a kiedy minęło pół godziny zadzwoniła na jego
komórkę, którą jak się okazało, zostawił na komódce w korytarzu. Jej niepokój
powoli zmieniał się w złość, która narastała w niej z każdym SMS-em od Majki,
która prosiła ich o wcześniejszy przyjazd. Żeby zająć czymś ręce i myśli
zaczęła pakować prezenty do olbrzymiej torby, a potem zaniosła ją do auta,
zerkając niespokojnie w stronę sąsiedniego domu. Wściekłość buzowała w niej,
jak gotująca się woda. Ledwo nad sobą panowała. Przecież to była wigilia. Jakim
prawem ta dziewczyna zakłóca ich spokój i rujnuje im plany w taki właśnie
dzień? Karina zrozumiałaby to, gdyby tu chodziło o czyjeś życie, ale taką
bzdurą, jak niedziałający piec powinien się zając fachowiec, albo ktoś z jej
rodziny, a nie zupełnie obcy człowiek, który w dodatku się na tym nie zna.
Od
wyjścia Aleksandra minęło już czterdzieści minut i gdy Karina postanowiła
wyruszyć na jego poszukiwanie, usłyszała kłapnięcie drzwi wejściowych. W jednej
chwili rzuciła się do schodów, ale zaraz się opanowała i zeszła po nich powoli
i z godnością.
–
Przepraszam kochanie – powiedział Aleksander, podchodząc do niej i obejmując ją
w pasie. – Ten piec to jakaś katastrofa.
Karina
była taka wściekła, że nie była w stanie odwzajemnić jego uścisku. Odsunęła się
od niego i wyminęła go bokiem, kierując się w stronę ganku, żeby wreszcie
wsiąść do samochodu i pojechać do domu.
Nie
zdążyła nawet dotrzeć do końca korytarza, a ponownie rozległ się dźwięk
dzwonka. Karina z furią otworzyła drzwi i niemal zaklęła pod nosem, bo przed
nią stanęła ta samą dziewczyna, przez którą wpadła w ową furię.
–
O, proszę to oddać Alkowi, bo zapomniał – wręczyła jej z uśmiechem pasek od
jego spodni. – Do widzenia i przepraszam za kłopot – dodała i uśmiechnęła się
do niej promiennie.
Karina
zatrzasnęła za nią drzwi i zaczęła liczyć do dziesięciu, ponieważ w tej chwili
była gotowa za nią pobiec, żeby ją udusić tym właśnie paskiem. Zanim doliczyła
do czterech, stanął przy niej Aleksander i próbował po raz kolejny ją objąć.
Uchyliła
się i wyciągnęła przed siebie rękę, w której trzymała jego pasek.
–
Proszę, twoja koleżanka z piaskownicy pozbierała części twojej garderoby, które
zapomniałeś od niej zabrać, gdy pomagałeś jej się rozgrzać – powiedziała
chłodno i spokojnie.
–
Co? – tylko tyle z siebie wydusił, co doprowadziło ją do jeszcze większego
szału.
Jeśli
do tej pory nie próbował się nawet bronić, to zapewne nie wymyślił jeszcze
odpowiedniej wymówki. W głębi serca wiedziała, że między nim, a tą dziewczyną
do niczego nie doszło, ale na samą myśl, że coś takiego mogłoby się wydarzyć,
dostawała szału. A ten pewny siebie i chytry uśmieszek dziewczyny tylko
wszystko pogorszył.
Niewiele
myśląc złapała za kurtkę i wyszła z domu, zostawiając w ganku osłupiałego
Aleksandra. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć
się w swoim rodzinnym domu, gdzie będzie mogła się w końcu uspokoić. Jedynym
plusem tego szału, w który wpadła było to, że nie odczuwała tak bardzo zimna, a
wręcz było jej gorąco i duszno. Wzięła kilka głębszych oddechów i nasłuchując
skrzypiących pod mrozem kroków, poczuła jak jej złość powoli opada. Właśnie
tego potrzebowała – chwili samotności, spokoju i…
–
Karina! – usłyszała za sobą.
Karina
wzniosła oczy do góry i zaklęła głośno.
–
Zatrzymaj się do jasnej cholery! – Alek zabrzmiał dokładnie tak, jak tego
deszczowego dnia, gdy zatrzymał ruch na drodze, żeby zgarnąć ją do auta po ich
pierwszej awanturze.
Szedł
w jej stronę w niezasznurowanych butach i niezapiętej kurtce. Policzki miał
zaczerwienione od mrozu, a z jego rozchylonych ust wydobywały się ciepłe
obłoki.
–
Wróć do domu. Chcę pobyć sama – powiedziała do niego przez ramię. – Nie jestem
w nastroju do kłótni.
–
Nigdzie nie wrócę. Zatrzymaj się – powiedział już ciszej i chwycił ją za
potłuczony łokieć, na co zasyczała z bólu.
–
Przepraszam – tym razem przytrzymał ją za ramiona. – Zatrzymaj się proszę.
Powiedz co się stało?
–
Co się stało? – prawie zapiszczała. – Znikasz prawie na godzinę, nie dając
znaku życia i to tuż przed wyjazdem do mojej matki i siostry, a zaraz po tobie
przyłazi ta dziewczyna i wręcza mi twój pasek od spodni. I ty się mnie pytasz
co się stało?
–
Ale Karina przecież ty wiedziałaś gdzie byłem i co robiłem. Ja tam nie
poszedłem z przyjemnością, tylko dlatego, że nie wypadało mi odmówić – próbował
się tłumaczyć.
–
O przepraszam, może i wiedziałam gdzie jesteś, ale na pewno nie wiedziałam, co
robisz – odszczeknęła się, czując, że znowu zaczyna się gotować w środku.
–
Nie wierzę, że myślisz, że poszedłem tam po coś innego, niż naprawienie tego
cholernego pieca – pokręcił z niedowierzaniem głową.
Karina
wyrwała się z jego uścisku i odsunęła się od niego na kilka kroków. Właśnie
traciła odzyskane na krótki moment panowanie nad sobą.
–
A co miałam pomyśleć, kiedy twoja przyjaciółka z dawnych lat wręczyła mi twój
pasek? – na samą myśl o niej dostawała białej gorączki i jakby tego wszystkiego
było mało, czuła potrzebę dolania oliwy do ognia. – A znając twoją przeszłość,
nie wiem co mam myśleć, kiedy znikasz prawie na godzinę z obcą kobietą.
Aleksander
wpatrywał się w nią z niedowierzaniem i bólem w oczach. Na tym etapie ich
związku wiedziała już, że gdy go zrani w jakikolwiek sposób, to zrani też siebie.
Tak było i w tym przypadku. Wyraz jego twarzy był dla niej jak kopniak w
brzuch.
–
Świetnie Karina. Właśnie się dowiedziałem, że dla ciebie już do końca życia
pozostanę męską dziwką i nic co zrobię, albo powiem nie zmieni tego, jak
będziesz o mnie myśleć – powiedział już wyraźnie podminowany.
–
Ciekawa jestem, gdyby to była odwrotna sytuacja, co ty byś zrobił? Zapewne tak
mi ufasz, że pewnie dałbyś błogosławieństwo mi i temu kolesiowi, który poprosiłby
mnie o pomoc. Co byś powiedział, jakbym zniknęłabym w jego domu na godzinę, a
potem ten sam koleś przyniósłby mi, na przykład, stanik, który zostawiłam u
niego w pokoju – powiedziała i odwróciła się na pięcie, żeby znaleźć się jak
najszybciej w domu.
Wiedziała,
że jej analogiczny przykład w ogóle nie był analogiczny i zabrzmiał
idiotycznie, ale Karina była już jedną nogą za granicą, oddzielającą jej
rozsądek od histerii.
–
Zatrzymaj się! Nie odchodź, kiedy jeszcze nie skończyliśmy! – dogonił ją i
ponownie zatrzymał za ramiona.
–
Alek przestań mną szarpać, bo to doprowadza mnie do szału! – wyswobodziła się z
jego uścisku.
–
Nie możesz uciekać za każdym razem, gdy pojawia się jakiś problem, albo
nieporozumienie. Czemu nie chcesz ze mną normalnie porozmawiać? – zapytał,
jakby ich kłótnia dotyczyła na przykład różnic w doborze koloru ścian.
–
No dobrze, ale co chcesz, żebym ci powiedziała? Staram się Alek, naprawdę się
staram, ale za chwilę dzieje się coś, co sprawia, że łapię się na tym, że ci
nie ufam. Może to mój problem, a może dajesz mi powód do tego, ale… – nie
dokończyła, bo nie wiedziała jak wyrazić słowami to, że obawiała się, że to
nigdy się nie zmieni.
–
Jakie ja ci daję powody do tego, żeby mi nie ufać? – zapytał ściszonym głosem.
– No, jakie? – powtórzył głośniej.
–
No właśnie, Alek. Przez ostatnie miesiące spędziłeś praktycznie jak w
więzieniu, odcięty od innych. Tylko wyszliśmy na imprezę, oblepiły cię jakieś
dziewczyny. Teraz, ledwie przyjechaliśmy do domu, a dosłownie wsiadła na ciebie
kolejna – powiedziała a w jej sercu zaczęło coś pękać. – Ja nie wiem czy…– nie
dokończyła, bo sama nie chciała usłyszeć tego, co miała na języku.
Alek
spuścił ręce wzdłuż tułowia i zaczął szybko oddychać, co wzmogło jej czujność,
bo zaczynało to przypominać jego atak paniki, którego nie doświadczył już od
kilku miesięcy.
–
I nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia, że…– jego oddech zaczął się rwać, co
podkreślały niewielkie obłoczki wydobywające się z jego ust –…że ja chcę tylko
ciebie i tylko ciebie kocham? Czy to się…dla ciebie w ogóle nie liczy?
Nagle
jej złość i frustracja zaczynały odpływać, robiąc miejsce dla strachu i troski.
Stał tu na zimnie, drżący, zmarznięty i na granicy paniki, ponieważ ona musiała
dać upust swojej zazdrości, której nie potrafiła poskromić. Zrobiła kilka kroków
w przód, żeby go objąć, ale on ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, odsunął się na
taką samą odległość. Nic, nigdy nie sprawiło jej większej przykrości, niż tej
jeden niewielki gest.
–
Nie Karina…– powiedział stanowczo, wciąż ciężko i szybko dysząc – Nie lituj się
nade mną, tylko powiedz, czy ja…czy to, że cię kocham bardziej, niż cokolwiek
innego na świecie, nic dla ciebie nie znaczy? Powiedz, czy jesteś gotowa
zadręczać siebie zazdrością i tego typu bzdurami, kiedy wiesz, że…że ja
wolałbym zdechnąć tu i teraz, niż narazić nas, ciebie i wszystko, co mamy
dla…czegoś tak mało znaczącego? Powiedz…czy właśnie…tego chcesz?
Alek
złapał się za pierś i zgniótł w tym miejscu kurtkę. Karina nie mogła dłużej na
to patrzeć i niezależnie od tego, czy Alek tego chciał, czy nie, przylgnęła do
niego z całych sił i zaczęła uspokajająco gładzić go po włosach. Alek przez
chwile stał nieruchomo, po czym odwzajemnił uścisk tak mocno, że przez chwilę
bała się, że połamie jej żebra.
–
Nie chcę tego. Ty się dla mnie liczysz Alek, tylko ty się dla mnie
liczysz…tylko ty – szeptała mu do ucha, wtulając się w jego pierś. –
Przepraszam – powiedziała szlochając w jego kurtkę.
–
Karina, błagam cię nie rób tego więcej. Nie próbuj się ode mnie odsuwać, bo ja
nigdy…nigdy ci na to nie pozwolę – jego oddech uspokajał się, a wraz z nim ona
cała. – Jestem tu. Zawsze tak będzie, nie musisz się bać, że ktoś stanie między
nami, bo nikt taki nie istnieje.
–
Nie wiesz tego, Alek – powiedziała wreszcie, odkrywając przed nim wszystkie
swoje lęki. – Skąd możesz wiedzieć, że nikt się taki nie pojawi.
Karina
zawsze wierzyła, że jeden człowiek może znaleźć szczęście przy więcej niż
jednej osobie. Była pewna, że można pokochać kogoś innego równie mocno i równie
szczerze, jak swoją pierwszą miłość. Karina wciąż w to wierzyła, mimo, że sama
nie potrafiła już sobie wyobrazić kogoś,
kto mógłby ją uszczęśliwić, gdyby Alek z jakiegoś powodu od niej odszedł. Była
wręcz przekonana, że taka osoba nie istniała…Dlaczego więc tak trudno było jej
uwierzyć, że Alek czuje podobnie? Może dlatego, że uważała mężczyzn za mniej
odpornych na pokusy, niż kobiety? Może dlatego, że Łukasz ją zawiódł? A może
dlatego, że jej własny ojciec, którego ledwie pamiętała, z lekkim sercem
odszedł od jej matki, odszedł od niej i od Mai, nie odwracając się za siebie?
Zapomniał o nich. Zostawił je, podczas gdy ona nie mogła na dobre wyrzucić go
ze swojej głowy. Nie mogła wyzbyć się tej tęsknoty, którą czuła za każdym
razem, gdy przechodziła obok placu zabaw i wręcz siłą opanowywała odruch
wsiadania na każdą napotkaną huśtawkę. Jedyne wyraźne wspomnienie o nim, to
takie, gdy buja ją wysoko na metalowej huśtawce, a wiatr rozwiewa jej włosy. W
jej uszach dźwięczy jego ciepły śmiech, który ją uszczęśliwia i sprawia, że
czuje się bezpieczna. Pamiętała jeszcze, jak trzyma ją za rękę i pozwala
wchodzić w największe kupki liści, które szeleszczą pod jej małymi, żółtymi
kaloszami. To były najwyraźniejsze wspomnienia o jej ojcu.
Karina
bardzo chciała go nienawidzić za to, co im zrobił, ale jak można nienawidzić
ducha? Tym właśnie dla niej był – duchem, który nawiedzał ją z przeszłości.
Nawet nie pamiętała, jak wyglądał. Nie wiedziała czy był wysoki, czy niski, czy
to po nim odziedziczyła kolor oczu i włosów. Czy to przez jego geny była
obsypana piegami?
To
przez niego nie mogła w pełni zaufać Alkowi, to przez niego czuła się taka
niepewna i to przez niego jej związek przeżywał takie rozterki, a ona nawet nie
mogła nim za to gardzić.
–
Wiem Karina. To jedna z niewielu rzeczy, których jestem pewien – podniósł jej
twarz i cmoknął w czoło, a potem w nos i oba policzki. – Zaufaj mi, po prostu
mi zaufaj – gładził ją po włosach, a w jego głosie słychać było determinację.
–
Jest mi trudno zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie, bo jak dotąd…nie spotkałam
takiego, który by mnie nie zawiódł – powiedziała, podnosząc wysoko głowę.
Chciała,
żeby ją zobaczył i zrozumiał. Nie była jedną z tych kobiet, które z byle powodu
robiły piekło swoim facetom. Ona po prostu się bała.
–
Ja ciebie nie zawiodę. Nigdy cię nie zostawię – przytulił ją mocno i zadrżał z
zimna, co szybko sprowadziło ją na ziemię.
–
Wracajmy, bo się rozchorujesz – powiedziała, wyswobadzając się z jego ramion.
Zapięła
zamek jego kurtki. Złapała go za rękę i prowadziła w stronę domu, z którego
jeszcze kilka chwil wcześniej chciała jak najszybciej się wydostać.
*
Kolacja
wigilijna była miła i przyjemna, pomimo tej ich popołudniowej kłótni. Oboje z
Kariną próbowali odsunąć od siebie ten incydent, żeby nie zaważył na całym
wieczorze, ale mimo wszystko wisiał nad nimi jak chmura deszczowa nad główną
postacią w kreskówce.
Kiedy
po kolacji wymienili się prezentami, Aleksander połączył się na Skypie z
rodziną w Kanadzie. Rozmowa nie trwała długo, ale Alek ucieszył się na widok
Anki i Jamesa. Ucieszył się także na widok rodziców i dziadków, których po raz
milionowy musiał zapewniać, że wszystko u niego w porządku i że nie jest sam.
Musiał to nawet udowodnić, wołając Karinę, która pomachała im z zza jego
pleców.
Gdy
znaleźli się na powrót w domu dziadków, na co w skrytości ducha bardzo czekał, przyciągnął
do siebie Karinę i posadził ją sobie na kolana.
–
Musimy porozmawiać – powiedział przy jej szyi. – Nie chcę tak tego zostawiać.
Karina
westchnęła głęboko, zsunęła się z jego kolan i usiadła naprzeciwko niego,
krzyżując nogi.
–
Okej, tylko nie wiem, co można jeszcze powiedzieć – westchnęła zmęczona. –
Wygląda na to, że jak tylko zobaczę cię z jakąś kobietą, będę się zachowywała
jak wariatka – dodała ironicznie.
–
Przestań – uciął to jej biadolenie. – Ja wiem – powiedział. Karina spojrzała na niego, podnosząc wysoko
brwi. – Ja wiem, Karina.
–
Co wiesz? – zapytała zdezorientowana.
–
Ja wiem, że to nie chodzi o zazdrość. No, może nie tylko o zazdrość –
uśmiechnął się delikatnie, żeby wiedziała, że nie muszą być tak strasznie poważni.
– Wiem, że tu chodzi o twojego ojca.
Karina
otworzyła szeroko usta. Wyglądała na tak zaskoczoną jego słowami, że nie
potrafiła nic z siebie wydusić.
–
Skąd wiesz? – zapytała po chwili, spuszczając głowę.
Alek
uśmiechnął się. Zaczesał jej włosy, zakładając gęste pasmo za ucho.
–
Przecież zdążyłem cię już poznać, Karuś. Wydaje ci się, że ja nic nie widzę i
nie słyszę, bo jestem facetem. Tak nie jest – wziął jej twarz w obie dłonie. –
Patrzę na ciebie i widzę cię, tak jak i ty widzisz mnie.
–
I co widzisz? – zapytała.
–
Widzę, że się boisz, że odejdę. Że zniknę, tak jak twój ojciec. Boisz się
zostać zraniona, czego nigdy nie przyznasz na głos, bo jesteś niezależna i
silna – musnął jej usta, co przyjęła z westchnieniem. – Ale nie musisz się już
bać. Ja tu jestem i zostanę. Nie jestem nim i nigdy cię nie zostawię.
Karina
spuściła nisko głowę i zaczęła skubać rąbek jego koszulki. Milczała tak długo,
że Aleksander zaniepokoił się. Chwycił jej podbródek i podniósł jej twarz, żeby
spojrzeć w jej oczy.
–
Wiem, że tego nie chcesz – powiedziała cicho. – Ale nie wiesz, co przyniesie
przyszłość. Nie możesz zagwarantować mi tego, że…zawsze przy mnie będziesz.
–
Nie jestem w stanie przewidzieć przyszłości, Karina. To normalne, ale jeśli
będziesz myślała w ten sposób, to nigdy nie będziesz tak naprawdę szczęśliwa –
powiedział, gładząc dłonią jej delikatny policzek.
Karina
wciąż wyglądała na niepewną i zmartwioną, na co pękało mu serce. Jej szczęście
było najważniejszym celem w jego życiu i widząc ją w takim stanie, czuł, że ją
zawodzi.
–
Może… – zaczęła niepewnie – Może to, że
jesteśmy razem…może tu chodzi o to, że… – zaczęła się plątać, coraz bardziej
zdenerwowana i zagubiona.
–
Kochanie, o co chodzi? Powiedz mi – poprosił, coraz bardziej zaniepokojony jej
zachowaniem.
Karina
wzięła duży wdech i popatrzyła mu prosto w oczy, podejmując w końcu decyzję.
–
Może to, że się w sobie zakochaliśmy, to po prostu skutek zależności – tym
razem zabrzmiała o wiele pewniej, ale to, co próbowała mu powiedzieć, było dla
niego wciąż niezrozumiałe.
–
Nie rozumiem – zmarszczył czoło.
–
Może to nie miłość, tylko zależność. Może ty potrzebowałeś mnie, bo wiedziałeś,
że tylko ja mogę cię uratować – jej usta zadrżały, ale szybko się opanowała. –
Może to minie, kiedy nie będziesz mnie już potrzebował – dodała, próbując
powstrzymać szloch.
Alek
z zaskoczenia nie mógł wydusić z siebie słowa. Był zdumiony jak działa jej
umysł. Nigdy, nawet za milion lat on sam nie wpadłby na podobne niedorzeczności.
–
Nawet nie wiem, jak mam odpowiedzieć na coś takiego – pokręcił z
niedowierzaniem głową. – Myślisz, że to, co do ciebie czuje, to nie miłość,
tylko wdzięczność? – dodał, czując coraz większe zdenerwowanie.
–
Nie uważasz, że to dziwne? – zapytała znowu, ignorując sarkazm w jego pytaniu.
– Jak to się stało, że właśnie ja okazałam się twoim idealnym dawcą, chociaż
wydawało się, że nikt taki nie istnieje? – zapytała dziwnie podniecona. – Jak
to wytłumaczyć?
Aleksander
milczał przez chwilę. Miał gdzieś, dlaczego właśnie tak ułożyły się ich losy.
Może istniało przeznaczenie, a może to kolejny niewiarygodnie szczęśliwy zbieg
okoliczności? Nie chciał tracić czasu na roztrząsanie tego typu spraw. Chciał
natomiast dowiedzieć się, dlaczego nagle Karina zaczęła odczuwać potrzebę
rozkładania tego wszystkiego na czynniki pierwsze.
–
Karina, powiedz mi, czy masz co do nas wątpliwości? – zapytał po chwili, biorąc
jej twarz w dłonie, żeby spojrzeć jej w oczy. – Czy coś się zmieniło? Nie wiem,
może przytłoczyło cię to… – zawahał się, bo zaczynał popadać w panikę na samą
myśl, że Karina mogłaby przestać go kochać. – Jeśli chcesz coś zmienić, powiedz
mi tylko. Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa.
Jego
serce niemal wyskoczyło z klatki piersiowej, w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
Nie chciał przyjąć do siebie tego, że coś mogłoby się między nimi zmienić.
Uwielbiał z nią mieszkać, budzić się przy niej, razem z nią jeść śniadania i
kolacje. Nie mógł sobie wyobrazić spędzenia samotnie nawet jednej nocy. Nie móc
jej przytulić i nie móc się z nią kochać? Czegoś podobnego nie mógł sobie nawet
wyobrazić.
Karina
uśmiechnęła się delikatnie i cmoknęła go w czoło, a potem w nos i usta, co
przyjął jako dobry znak.
– Kocham cię Alek. Kocham cię bardziej, niż
cokolwiek innego na świecie – znowu się uśmiechnęła. – Chociaż na początku
rzeczywiście byłam tym wszystkim…– popatrzyła na sufit, szukając odpowiedniego słowa
– obezwładniona i nie wiedziałam, jak sobie poradzić z takim ekspresowym tempem
tego, co się miedzy nami działo. Ale teraz nie wyobrażam sobie dnia, żebym nie
mogła cię zobaczyć, porozmawiać z tobą, albo chociaż się do ciebie przytulić –
na potwierdzenie tego, przylgnęła do niego, opierając głowę o jego ramię. – I
odpowiadając na twoje pytanie: nie. Niczego nie chcę zmienić. Wszystko jest
idealne i gdybym tylko potrafiła zapanować nad moją zazdrością…– parsknęła w
jego pierś – Wszystko byłoby przeidealne. Tylko nie daje mi spokoju myśl, że to
wszystko to jakiś kosmiczny plan, którego nie potrafię rozgryźć.
Aleksander
najpierw wypuścił głośno powietrze, które wstrzymywał od dobrych kilku chwil,
po czym uśmiechnął się.
–
Może tak właśnie powinno być, Karina. Może nie powinniśmy tego rozumieć –
zaczął gładzić ją po plecach – Przestań się nad tym zastanawiać, bo to do
niczego nie doprowadzi. Sprawia jedynie, że czujesz się niepewnie i
niepotrzebnie się przez to denerwujesz –
po chwili dodał – Nie mogę ci obiecać, że od teraz życie będzie idealne, i że
nigdy nie będziemy się kłócić i że nie dojdzie do żadnych scen zazdrości –
uśmiechnął się szeroko – Zarówno z twojej, jak i z mojej strony, ale mogę ci
obiecać jedno: nigdy nie przestanę cię kochać i nie odejdę od ciebie, bo tylko
przy tobie wiem, że żyję i tylko przy tobie mogę być szczęśliwy.
Świetna historia! Czuć te wmocje :)
OdpowiedzUsuńWypatrzyłam "przez ze mnie" w zdaniu
"Jezu, ale miał przez ze mnie wczoraj problemów". Zgubiło się kilka słów w tym zdaniu: "Nastała chwilowa cisza i Karina niemal myśli Aleksandra, który próbował się jakoś z tego wymigać."
Dzięki, poprawione :D
Usuńbedzie ciag dalszy?
OdpowiedzUsuńKocham tą powieść i wszystkie 4 epilogi ( liczę też ten wewnątrz książki ;))
OdpowiedzUsuńTak zdecydowanie chciałabym co bylo dalej...piekna jest ta opowieść:))))
OdpowiedzUsuń