sobota, 4 sierpnia 2018

WE KRWI rozdział 5



Obudziłam się z samego rana, czując lekkie pulsowanie w głowie. Kac, przeszło mi przez głowę. Lekki, ale bez wątpienia kac, podsumowałam w myślach, przewracając się na drugi bok. Było mi zimno, więc owinęłam się szczelniej kołdrą. I wtedy do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia z wczorajszego wieczora. A przede wszystkim te, w których brał udział Adrian – mój osobisty krzyż. Jęknęłam z frustracji, a potem przypomniałam sobie, że przecież obiecałam mu, że zajrzę do jego auta. Moje serce podskoczyło w piersi, a ból w głowie zapulsował mocniej.

Sięgnęłam po komórkę, żeby sprawdzić godzinę. Dochodziła dziewiąta, a na dworze było tak ponuro, że wolałabym spędzić całą niedzielę w łóżku, niż garażu, ale przecież obiecałam. Cholerne drinki, pomyślałam zdegustowana sama sobą. Podejrzewałam też, że Adrian zmyślił tę usterkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Potrafił być cholernie uroczy w tej swojej determinacji, musiałam mu to przyznać. Był zbyt uroczy. Gdy zamykałam oczy, od razu widziałam jego roześmianą twarz. Te zielone oczy i miękkie usta.
Zwlekłam się z łóżka, wzięłam prysznic i dwadzieścia pięć minut później byłam już w kuchni cioci i wujka. Wspólne spożywanie niedzielnego śniadania było naszą cotygodniową tradycją, której starałam się nigdy nie opuszczać.
– Jak tam wczorajsze tańce? – zapytała ciocia Marysia, gdy zajęłam swoje stałe miejsce przy stole, tuż obok okna, przez które lubiłam patrzeć na ogród.
– Dobrze – odparłam uśmiechając się pod nosem.
Ciocia chyba wyobraża sobie, że razem z Kamilem chodzimy do czegoś w rodzaju dancingów, jakie były modne w czasach jej młodości. Ciekawe jak bardzo by się zdziwiła, gdybym ją kiedyś ze sobą zabrała do klubu. A może latynoskie rytmy i odważne pozy w ogóle by jej nie zaskoczyły? Na dwoje babka wróżyła, pomyślałam rozbawiona, przyglądając się jej wprawnym ruchom przy patelni. Z ciocią Marią nigdy nic nie było do końca pewne.
– Gdzie wujek? – zapytałam, skubiąc świeżą chałkę, która stała już na stole.
Już dawno nauczyłam się, żeby nie „przeszkadzać” przy gotowaniu, jak ciocia zawsze nazywała moją chęć pomocy.
– A! – machnęła szpatułką w powietrzu – Poszedł pokazać twojemu znajomemu warsztat – powiedziała w roztargnieniu.
– Kamil tu jest? – zdziwiłam się.
Nie wspominał, że ma się pojawić, ale może miał jakąś sprawę z autem, pomyślałam.
– Nie – powiedziała ciocia Marysia, stawiając przede mną talerz naleśników z różnorakim nadzieniem.
Wytarła ręce w ścierkę, ściągnęła fartuch i wrzuciła go do jednej z kuchennych szafek. Przeczesała palcami krótkie blond włosy, wygładziła sukienkę i ku mojemu całkowitemu zaszokowaniu, zaaplikowała sobie na usta delikatną, perłową szminkę.
– Ten ładny z piegami – wyjaśniła z uśmiechem.
Zmarszczyłam czoło, nie do końca rozumiejąc, co do mnie mówi. Jednocześnie w mojej głowie pojawił się domysł.
– Kto? – szepnęłam z wysiłkiem, ale byłam już na sto procent pewna, że wiem, jakie padnie imię.
– Adrian. Chyba tak się nazywa? Taki przystojny – z zachwytu wzniosła do góry oczy.
Włosy na całym ciele stanęły mi dęba, a serce omal nie wyskoczyło z piersi. Adrian tutaj? Teraz? Jak to? Machinalnie przygładziłam włosy i wstałam od stołu, żeby w te pędy pognać do siebie i coś z sobą zrobić, ale było już za późno. Usłyszałam głośną rozmowę na korytarzu, który był jedyną drogą ucieczki. Usiadłam gwałtownie na krześle i chwyciłam do ręki pierwszą lepszą rzecz, jaką miałam pod ręką. Okazał się nią sporych rozmiarów naleśnik, zwinięty w rulon. Właśnie wtedy w kuchni pojawili się wujek Andrzej i…Adrian. Adrian, który był moim osobistym przekleństwem. Zastanawiałam się, co też takiego zrobiłam w poprzednim życiu, że zostałam nim pokarana.
– O! Już wstał nasz żarłok – zawołał od drzwi wujek.
Omal się nie zadławiłam własną śliną z oburzenia. Kiedy chciałam zaprotestować, napotkałam roześmiane spojrzenie Adriana, który wyglądał jak cholerny dar niebios dla żeńskiej części ludzkości. Miał na sobie jasnoniebieskie poprzecierane dżinsy i szarą bluzę z długim rękawem, na którą zarzucił ciemnozieloną wiatrówkę. Niby nic nadzwyczajnego, ale prezentował się w tym idealnie. Cały był idealny…z wyjątkiem osobowości, dodałam w myślach, chociaż już z wyraźnie mniejszym przekonaniem.
– Hania, co ty wyprawiasz. Odłóż tego naleśnika i użyj sztućców – usłyszałam obok rozbawiony głos cioci, która po prostu zabawiała się moim kosztem.
Posłałam jej naburmuszone spojrzenie i z godnością odłożyłam naleśnika a talerz, a potem wytarłam rękę w ściereczkę. Z całych sił próbowałam się zachowywać tak, aby nikt nie zauważył, że obecność Adriana zrobiła na mnie wrażenie. Chyba bezskutecznie.
– Cześć – przywitał się i dodał: – Przepraszam, że tak wcześnie, ale nie ustaliliśmy żadnej konkretnej godziny i pomyślałem…
– Są przecież telefony – przerwałam mu i nałożyłam sobie bitej śmietany na naleśnika, a potem oblizałam z niej palce.
Zapadła cisza i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak ostro zabrzmiał mój głos. Mina Adrianowi lekko zrzedła, ale po chwili na jego usta wrócił szeroki wyszczerz.
– Usiądzie pan? – ciocia poderwała się z krzesła i wskazała Adrianowi ręką miejsce naprzeciwko mnie.
– Nie będę przeszkadzał? – zapytał z tym swoim udawanym nieśmiałym uśmiechem. 
– Ależ skąd – zapewniła ciocia Marysia – Nasmażyłam tych naleśników, jak dla pułku wojska. Już nie umiem inaczej, bo wychowałam trzech synów, a każdy z nich potrafił sobie zjeść – podała Adrianowi czysty talerzyk.
I wtedy przypomniałam sobie okoliczności, w jakich Adrian poznał Daniela, jednego z synów wujostwa i parsknęłam głośno. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
– Nie, nic. Tylko sobie coś przypomniałam – posłałam Adrianowi wymowne spojrzenie, ale on chyba nie potrafił go rozszyfrować, bo wyglądał na zagubionego.
– Skąd się znacie? Chyba nie z klubu tanecznego? – ponownie odezwała się ciocia.
Potrafiła zagadywać ludzi i była przy tym swobodna i naturalna. Miała godną pozazdroszczenia umiejętność dostosowywania tematów rozmowy do okoliczności i atmosfery, która otaczała rozmówców. Bezbłędnie odgadywała ich zainteresowania i tematy, w których mogliby się poczuć swobodnie. Nie wiedząc absolutnie nic o Adrianie, próbowała wybadać, z kim ma do czynienia.
– Nie – odparł Adrian, częstując się jednym z naleśników. – Poznaliśmy się na wakacjach – posłał mi tęskne spojrzenie, od którego zrobiło mi się gorąco, chociaż temperatura w pomieszczeniu się nie zmieniła.
– U Ewy? – zainteresowała się ciocia Marysia i podsunęła Adrianowi kubek z gorącą kawą.
– Tak, byłam z nią u jej koleżanki i tak się poznaliśmy – dodałam w skrócie, żeby Adrianowi nie przyszło do głowy opowiadać o naszych dalszych perypetii.
– Miałaś sprawdzić chłopakowi samochód? – zapytał wujek.
– Tak. Podobno mu coś stuka – posłałam Adrianowi uśmieszek politowania i oblizałam usta z dżemu.
– Jeszcze tu zostało – Adrian sięgnął przez stół i starł kciukiem z kącika moich ust kroplę dżemu, a potem wsadził go sobie do ust i oblizał.
Zamarłam na ten jego śmiały gest. Przełknęłam ostatni kęs naleśnika i spuściłam wzrok, jak zawstydzona dziewczynka.
– Tak, to prawda. Coś mi stuka, a że znam się na samochodach o tyle, o ile, to poprosiłem tę, oto mechaniczkę, żeby zerknęła co się dzieje.
– Tak, myślę, że możemy już i… – zaczęłam podnosić się z krzesła, ale ciocia nie pozwoliła mi dokończyć.
– Daj chłopakowi zjeść – przytrzymała mnie za rękaw i usadziła na miejscu, jakbym znowu miała dwanaście lat. – Czym się zajmujesz? – zwróciła się do Adriana.
– Studiuję architekturę – odpowiedział uprzejmie.
Opadłam nadąsana na krzesło i sięgnęłam po następnego naleśnika, chociaż wiedziałam, że nie powinnam, bo każda najmniejsza kaloria przekształcała się u mnie w wałki tłuszczu. Słodycze były moją największa słabością, której niestety od czasu do czasu ulegałam.
– Przepyszne – zamruczał mój osobisty krzyż pański. – Ja sam nie umiem robić – wskazał na nadziany rulon. – Poda mi pani przepis? Może się nauczę, skoro Hania tak lubi – prawie zatrzepotał rzęsami.
Jasny gwint, on urabia moją ciotkę, pomyślałam ze zgrozą. Przypomniał mi się Robert i jego piękne słówka, którymi próbował zaczarować ciocię i wujka. Próbował, ponieważ z jakichś przyczyn nie zdobył ich całkowitego zaufania. Do dziś pamiętałam słowa cioci, która gdy go pierwszy raz zobaczyła, stwierdziła, że owszem, jest sympatyczny i przystojny, ale nie w jej guście. Nie do końca zrozumiałam, co ma na myśli, ale teraz zrozumiałam, że chciała w ten sposób dać mi do myślenia. Niestety, nie poskutkowało.
Małe szturchnięcie w moją stopę przerwało te gorzkie wspomnienia.
– Co chcesz Fafik? – sięgnęłam po burego kocura, ulubieńca mojej cioci.
Wzięłam sierściucha na kolana i zaczęłam go tarmosić za uszy.
Adrian dyskutował z wujkiem Andrzejem o swoich studiach, ale cały czas zerkał w moją stronę, jakby to było silniejsze od niego. Jego zachowanie pochlebiało mi aż za bardzo. Co chwilę zderzaliśmy się spojrzeniami, a w pewnym momencie nawet się do siebie uśmiechnęliśmy. Czułam, że jeszcze chwilę, a nad nami pojawi się tęcza i jakiś przygrubawy cherubin ze strzałami będzie w nas celował z łuku. Było tego za wiele. Wypuściłam z rąk Fafika i wstałam od stołu. Tym razem ciocia nie powstrzymywała mnie w żaden sposób.
– Idziemy do garażu? – zapytałam i nie czekając na odpowiedź zainteresowanego. ruszyłam do wyjścia, licząc na to, że Adrian pójdzie w moje ślady.
– To gdzie jest twój pokój? – usłyszałam za sobą jego niski, lekko zachrypnięty głos i po plecach przebiegł mi dreszcz.
W jednej chwili nabrałam wątpliwości, co do naszego pobytu sam na sam.
– Mieszkam na tyłach domu – odpowiedziałam, docierając do korytarza.
Zatrzymałam się przed drzwiami i otworzyłam je przed Adrianem. Nie chciałam, żeby znał rozkład całego domu. W ogóle nie powinno go tu być. Był klientem, a nie gościem.
Adrian wyszedł na zewnątrz, a ja chwyciłam z wieszaka bluzę, któregoś z chłopaków i zamknęłam za sobą drzwi.
– Mogę ci zadać pytanie? – mówiąc to zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
Omal na siebie nie wpadliśmy. Zrobiłam krok w tył.
– To zależy – założyłam ręce na piersi.
Długie rękawy bluzy zsunęły mi się na dłonie. Adrian uśmiechnął się jednym kącikiem ust, ale szybko spoważniał.
– To twój wujek i ciocia tak?
Skinęłam głową.
– A mogę wiedzieć, dlaczego nie mieszkasz z rodzicami?
Zazwyczaj na takie pytania reagowałam agresją, ponieważ uważałam, że wypytywanie obcą osobę o osobiste sprawy było olbrzymim nietaktem. W jego oczach jednak dostrzegłam delikatność. Nie lękliwość i ciekawość, ale szczere zainteresowanie, dlatego odpowiedziałam:
– Bo matka mnie porzuciła, gdy miałam dziesięć lat, a ojciec…ojciec zapewne siedzi pod jakąś budką z piwem.
Nie odwróciłam wzroku, gdy to mówiłam. Chciałam, żeby wiedział, z kim i z czym ma do czynienia. Nie byłam jedną z jego psiapś z imprez, czy uczelni. Pochodziłam z patologicznej rodziny. Nie miałam życia usłanego różami, ale dawałam sobie radę. I właśnie dlatego musiałam trzymać się od niego z daleka. Adrian nigdy by mnie nie zrozumiał. Nigdy nie pojmie przez co przeszłam i kim się stałam.
Ku mojemu zdziwieniu Adrian musnął ręką moje ramię – delikatnie i szybko.
– Twoja ciocia mnie uwielbia – rzucił jakby nigdy nic z uśmiechem, odwrócił się i ruszył przed siebie.
Chwilę stałam w osłupieniu, wciąż czekając na litość w jego spojrzeniu i jego zakłopotanie wywołane tym wyznaniem. Czekałam, ale musiałam zaakceptować fakt, że nie otrzymam tego od Adriana.
Jego srebrna honda civic stała zaparkowana przy wjeździe na kanał.
– I co ci tam stuka? – zapytałam wyciągając dłoń po kluczyki.
Wyciągnął je z kieszeni wąskich dżinsów i mi je wręczył. Były nagrzane od jego ciała…a dokładnie pośladków. Ścisnęłam je mocno w dłoni i pospiesznie wsiadłam do auta. Adrian oparł się rękoma o dach i wsadził głowę do środka.
Uruchomiłam silnik, który chodził bez zarzutu. Podsunęłam sobie bliżej siedzenie i wcisnęłam pedał gazu. Nic. Żadnego stuku, ani puku.
– Nie rozumiem. Przysiągłbym, że dwa dni temu, jak przekręciłem kluczyk, zaczęło się coś dziać się z silnikiem – powiedział próbując powstrzymać uśmiech.
Bóg mi świadkiem, że chciałam się na niego za to rozzłościć, ale nie potrafiłam. Ten facet był niesamowity. Miał tylko jedną wadę…nie był dla mnie.
Westchnęłam ostentacyjnie i wyszłam z samochodu.
– Co tutaj robisz? – zapytałam wprost, chociaż bardzo dobrze znałam odpowiedź na to pytanie.
Musiałam także przyznać się do faktu, że od samego początku podejrzewałam, że ściemnia w sprawie samochodu. Dlaczego więc się na to zgodziłam? Czy zaczynałam się poddawać?
– Chciałem się z tobą zobaczyć – odparł poważniejąc. – To taka zbrodnia? – Przeszywał mnie wzrokiem na wylot, otworzył usta, jakby chciał coś dodać, albo zaczerpnąć głębszego oddechu. Po kilku sekundach dodał niemal szeptem – Odkąd wyjechałaś, nie mogę przestać o tobie myśleć i...
Tym razem to ja otworzyłam szeroko usta, a moje ciało przeszył podniecający dreszcz. Adrian oblizał usta, a potem nie spuszczając ze mnie wzroku przygryzł mocno wargę.
– Hania, ja… – zawahał się, a potem z frustracji przetarł dłońmi twarz – Ja nie wiem, co mogę jeszcze zrobić, żebyś dała mi szansę.
Serce omal nie wybiło mi w żebrach dziury, tak mocno o nie uderzało. Aż bolało. Bolało wszystko, co się w tej chwili działo. Po raz pierwszy zobaczyłam, że Adrian okazuje słabość i praktycznie daje mi siebie na tacy. Naprawdę mu zależało.
– Dlaczego ja? – spuściłam ręce wzdłuż tułowia, moje ręce utonęły w za długich rękawach bluzy.
Teraz to ja pokazywałam swoją słabość.
– Bo uwielbiam z tobą być – uśmiechnął się niemal nieśmiało.
Czy mogłam sobie życzyć bardziej satysfakcjonującej odpowiedzi?

1 komentarz: