niedziela, 24 marca 2019

KIEDYŚ PO CIEBIE WRÓCĘ - FRAGMENT



Odruchowo cofnęłam nogę z pasów. Ze srebrnego audi s4 wychylił głowę kierowca.
– Roksana!
Uśmiechnęłam się na widok Bartka, dobrego kumpla od czasów szkolnych. Odkąd pamiętam, w gronie moich znajomych i przyjaciół zawsze było więcej facetów niż kobiet. Z facetami potrafiłam się dogadać, z laskami nie bardzo.
Poznaliśmy się w gimnazjum. Bartek był jednym z tych uczniów, na których stawiono krzyżyk przy pierwszych trudnościach. Cierpiał na dysleksję, a szkoła bez odpowiedniego podejścia była dla takich uczniów koszmarem. Przez to, że traktowali go jak debila, często wagarował i raz kiblował. Wróżono mu przyszłość drobnego przestępcy albo osiedlowego rozrabiaki.
Nikt jednak nie wiedział, że Bartek może i nie miał smykałki do pisania rozprawek czy wyciągania całek, potrafił za to rozłożyć silnik samochodu na części, a potem złożyć go w całość jak kostkę Rubika. Umiał naprawić każde auto i każdy dwuślad, jaki wpadł mu w ręce.
Dzięki temu zamiast pójść do liceum, a potem na studia, przy czym obstawali jego rodzice, Bartek poszedł do technikum i zatrudnił się w warsztacie samochodowym znajomego swojego wujka. Był tak dobry w tym, co robił, że po skończeniu szkoły średniej postanowił otworzył własny warsztat z tuningiem mechanicznym. Nieoczekiwanie z pomocą w tym przedsięwzięciu przyszedł mu jego dziadek ze strony matki, który powierzył wnukowi odkładane pieniądze. Dziadek uważał swojego zięcia za idiotę i nie mógł mu wybaczyć tego, jak traktował Bartka. Oddał chłopakowi swoje oszczędności, a ja żartowałam, że Bartek skorzystał z metody „na wnuczka” i oskubał staruszka z oszczędności życia. Dziadek zmarł trzy lata temu, ale nigdy nie żałował swojej decyzji, bo zawsze w Bartka wierzył.
Po dwóch latach mój kumpel nie tylko zwrócił dziadkowi kasę, ale jeszcze dołożył coś od siebie. Teraz jest dwudziestopięcioletnim właścicielem dobrze prosperującego biznesu. Kilka znanych portali motoryzacyjnych przeprowadziło z nim wywiady i zainteresowało się jego pomysłami na tuning. Przez to Bartek musiał zatrudnić trzech dodatkowych mechaników i kobietę do obsługi petentów, ponieważ nie był w stanie przerobić wszystkich zamówień. Stał się w naszym mieście pewnego rodzaju celebrytą i z tego powodu darłam z niego łacha, kiedy tylko nadarzyła się okazja.
Tak, może i Bartek nie miał głowy do pisania rozprawek, wyszedł jednak na tym nie najgorzej.
Zanim zdołałam się odezwać, ktoś zaczął za autem Bartka trąbić. Kumpel pokręcił głową, wystawił na zewnątrz dłoń i pokazał niecierpliwemu kolesiowi środkowy palec.
– Wsiadaj – rzucił do mnie rozkazującym tonem.
Powolnym krokiem podeszłam do auta i wskoczyłam na miejsce pasażera. Wnętrze samochodu pachniało czystością. Obite czarną skórą fotele skrzypiały przy każdym ruchu. Nigdy ich nie lubiłam, bo przyklejałam się do siedzenia. Bartek jednak uważał, że nie ma nic bardziej seksownego niż skórzana tapicerka.
– Wow, ile to to ma koni? – zapytałam, gdy nadepnął na pedał, a siła pędu wbiła mnie w siedzenie.
Uśmiechnął się i pospiesznie na mnie zerknął.
– Dokąd mnie wieziesz? – zapytałam, wpatrując się w jego profil.
Bartek lubił uchodzić za złego chłopca, ale na przeszkodzie temu stała jego uroda w typie kolegi z sąsiedztwa. Miał ostre, ale regularne rysy i ciemne blond włosy, które strzygł na jeża. Szare oczy miały w sobie zwodniczą łagodność. Swój image bad boya podkręcał piercingiem i tatuażami. Może nie był wyjątkowo napakowany, ale jego ramiona i klatka piersiowa były ładnie wyrzeźbione.
Był cholernie seksowny. W ten niewymuszony, naturalny sposób.
Ja i Bartek mieliśmy się kiedyś ku sobie, ale to była już przeszłość. Chyba. W każdym razie fakt, że pewnego wieczoru omal nie wylądowaliśmy w łóżku, nie zaszkodził naszej przyjaźni. To sprawa sprzed roku jej zaszkodziła.
Zaważyła na wszystkim.
– Nie wiem. A gdzie chciałabyś pojechać? – zapytał, poważniejąc.
– Nad Soławkę? – zaproponowałam.
To było pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy, chociaż nie wiedziałam dlaczego.
 Bartek nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem i dodał gazu.

Zatrzymaliśmy się na parkingu przy lesie, za którym wiła się niewielka rzeczka. Na jej prawym brzegu znajdowała się spora polana, o tej porze dnia zalana słońcem. Wysiedliśmy z auta i bez słowa ruszyliśmy do miejsca, w którym spędzaliśmy kiedyś sobotnie popołudnia i dni powszednie, gdy Bartkowi udawało się namówić mnie na wagary. W zasadzie nie musiał się bardzo starać.
Na dworze panował skwar. Parnota i przyjemny, ale duszący zapach traw i kwiatów sprawiały, że kręciło mi się w głowie. Polana była zarośnięta wysoką trawą, która muskała mnie po odkrytych łydkach, gdy zmierzałam do miejsca przy brzegu, które wydawało się mniej zarośnięte. Zapragnęłam poczuć rozgrzaną trawę pod gołymi stopami. Zdjęłam trampki, związałam sznurówki i przewiesiłam przez ramię.
Stąpanie boso po świeżej trawie było niesamowitym uczuciem, niemal terapeutycznym. Ruszyliśmy w kierunku niewielkiej brzózki, rosnącej tuż nad rzeką. Usiadłam w jej cieniu i oparłam się o chropowaty konar.


– Nie odezwałaś się ani jednego cholernego razu – usłyszałam nieco zmieniony głos Bartka.
W takich chwilach, gdy byliśmy zupełnie sami, całkowicie się zmieniał. A tak naprawdę to stawał się sobą.
Podniosłam głowę, zasłaniając ramieniem oczy przed słońcem. Nic nie powiedziałam, bo nie chciałam się tłumaczyć. Wiem, że przez ostatni rok nie zachowywałam się jak dobra przyjaciółka, ale miałam ku temu powody. Bardzo dobre powody i miałam nadzieję, że Bartek to zrozumie.
– Sorry – wydusiłam wreszcie cicho.
Podciągnęłam pod brodę kolana i objęłam je ramionami.
Bartek przykucnął naprzeciwko mnie i oparł dłonie o moje uda. Palcem jednej dłoni podniósł mój podbródek. Taki gest w wykonaniu kogoś innego strasznie by mnie wkurzył, ale to był Bartek. Jego dotyk nigdy nie wywoływał we mnie wzdrygnięcia.
– Wiem. Luz – odparł i zamiast oderwać dłoń od mojej twarzy, przesunął ją dalej na mój policzek, a potem linię szczęki. – Tak mi kurewsko przykro z powodu Anki. Wiesz o tym? – powiedział zachrypniętym głosem, nie spuszczając ze mnie szarych oczu, którymi przeszywał mnie na wylot.
– Wiem. – Mój głos zadrżał.
– Jak to znosisz? – zapytał i dodał po chwili: – Widuję czasami twoich rodziców. Twoja matka chyba kiepsko sobie radzi? – skomentował, czym nieświadomie wywołał u mnie kolejne tsunami poczucia winy.
Wzruszyłam ramionami i na to nie znajdując odpowiednich słów.
– Dlaczego przyjechałaś? – Musnął kciukiem moją kość policzkową.
– Bo muszę ją odnaleźć. – Jemu jednemu mogłam zaufać i powiedzieć prawdę. – Bo nie zniosę kolejnego miesiąca tej jebanej niewiedzy. – Mój głos zadrżał i żeby się uspokoić, zaczęłam mówić o faktach.
Opowiedziałam mu historię z anonimową wiadomością i kolejny raz wypowiedziałam na głos przypuszczenia dotyczące losów mojej siostry. Wspomniałam mu też o moich podejrzeniach co do pojawienia się nowej osoby w życiu Ani i jej przypuszczalnego wpływu na zachowanie mojej siostry.
Bartek usiadł obok mnie i się zamyślił.
– Jak sądzisz, kto mógł wysłać tego maila? – zapytał wreszcie. – Ktoś, kto jest w to jakoś zamieszany czy może przypadkowy świadek?
Skłaniałam się raczej do tej pierwszej możliwości.
– Gdyby to był tylko świadek, czy nie poleciałby od razu na policję? Czemu dopiero teraz się odzywa? A jeśli to ktoś, kto przyczynił się do jej zniknięcia? Ruszyło go sumienie?
Bartek się zamyślił, a po chwili odezwał, spoglądając na mnie z nieznacznie podniesionymi brwiami.
– A może nie chodzi mu o Anię. Może chodzi mu o ciebie? – Wyrwał kępkę trawy, którą następnie odrzucił gdzieś daleko.
– O mnie? – Zmarszczyłam czoło.
– No bo popatrz. Ten ktoś, załóżmy, że to świadek jakiegoś niefortunnego zdarzenia, w którym uczestniczyła Anka. – Patrzył na mnie, jakby się obawiał mojej reakcji.
Ja jednak wpadłam w trans. Logiczne fakty i działanie. Byłam daleka od załamania.
– No i? – ponagliłam go.
– Taki ktoś, nawet jakby ruszyło go sumienie po czasie, wysłałby taką wiadomość psom, a nie tobie. Co go obchodzi siostra zaginionej dziewczyny? – Bartek zapatrzył się w dal. – Dla mnie to jasne, że ten ktoś chciał tu sprowadzić właśnie ciebie, Roksana. Jesteś pewna, że to bezpieczne? – W jego oczach pojawił się niepokój.
Szczerze mówiąc, nie dbałam o to. Nie dbałam o nic, jeśli w grę wchodziło odnalezienie mojej siostry.
– Tak – skłamałam. – Ja po prostu chcę… chcę poznać prawdę. – Żeby rozluźnić atmosferę, dodałam: – Nie będę przecież węszyć wśród mafiozów czy ludzi z półświatka, tylko wśród mieszkańców tego miłego miasteczka. – Uśmiechnęłam się.
Bartek nie odpowiedział tym samym, tylko popatrzył mi głęboko w oczy.
– Czasami właśnie mieszkańcy takich spokojnych miasteczek okazują się największymi świrami, Roksi. Pamiętaj o tym – powiedział zupełnie poważnie.
Owionął nas ciepły wiatr. Poczułam dziwny spokój, jakbym dopiero teraz pogodziła się z podjętą decyzją. Rozejrzałam się dookoła. W koronach pobliskich drzew zaszeleściły liście, a nad naszymi głowami zabzyczało kilka przelatujących ważek.
– Ale tu spokojnie. Tęskniłam za tym miejscem – wyrwało mi się.
– Tylko za miejscami tęskniłaś? – zapytał z błyskiem rozbawienia w oczach.
Uśmiechnęłam się i trąciłam go łokciem. Bartek chyba nie pozbył się jeszcze fatalnego zauroczenia, jak kiedyś w żartach nazywał to, co pojawiło się między nami, gdy rok temu pozwoliliśmy naszej przyjaźni przekroczyć niepisaną granicę oddzielającą platoniczne uczucie od pociągu fizycznego.
Ja sama nie byłam pewna, czy we mnie też wszystko wygasło. Gdy byłam daleko, mogłam w to wierzyć. Ale teraz, siedząc obok niego i czując ciepło bijące z jego ciała, nie miałam już tej pewności. To nie był jednak dobry moment na takie rozmyślania, nie chciałam się rozpraszać. I chociaż seks byłby teraz dobrym wentylem dla napięcia, które rozsadzało mnie od środka, nie mogłam do tego dopuścić. Musiałam skupić się na najważniejszej sprawie. Sprawie, dla której tu przyjechałam.
– Od czego zamierzasz zacząć? – zapytał Bartek i przygryzł wargę, w której miał kolczyk w kształcie kulki. Drugą, identyczną kulkę miał w języku. Wiedziałam, czym się różni pocałunek z facetem, który ma taką ozdobę w języku, od tego który jej nie ma, i abstrahując od umiejętności delikwenta w tej sztuce, zawsze wybiorę ten pierwszy wariant.
Wspomniałam mu o Marcinie i Kai i ich wspólnej tajemnicy.
– Myślisz, że mają z tym coś wspólnego? – zapytał z niedowierzaniem i wyciągnął przed siebie długie nogi w jasnoniebieskich dżinsach.
Zrobiłam to samo. Czułam się w tym miejscu zaskakująco dobrze i gdybym mogła, spędziłabym tu cały dzień.
– Nie – odparłam. – Ale to nie znaczy, że dam temu spokój. Umówiłam się z Marcinem na jutro.
– Mogę z tobą pójść? – zapytał, a następnie jednym ruchem zrzucił koszulkę i wystawił twarz do słońca.
Na chwilę zagapiłam się na jego tors, na którym trudno było znaleźć niewytatuowany fragment skóry. Miałam ochotę przejechać palcami po wzorach, które wyglądały jak trójwymiarowy obraz, i sprawdzić, czy nie ma na nim wypukłości.
Odchrząknęłam i odwróciłam wzrok.
– Lepiej nie. Nie chcę go spłoszyć – odpowiedziałam, wlepiając wzrok w zawijas, którym płynęła w tym miejscu Soławka.
– Czy ja wyglądam na kogoś, kto mógłby go spłoszyć? – Uniósł kącik ust.
– Ależ skąd – odparłam i wstałam, żeby zamoczyć nogi w zimnej wodzie.
Bartek poszedł w moje ślady. Podwinął nogawki dżinsów, odkrywając wytatuowane łydki, i wszedł ze mną do rzeki. Był tu mikroskopijny uskok z kamieni, na którym przystanęliśmy.
Lodowata woda przyprawiała o ból stóp, ale nawet nie myślałam, żeby wychodzić na brzeg. Bystra rzeka opływająca moje nogi sprawiała mi dziwną przyjemność, tak jak spacer na bosaka po trawie. Mieszkanie w dużym mieście wyssało ze mnie resztki sił, które trzymały mnie w całości. Przez miniony rok traciłam energię na unikanie. Unikanie myśli o Ani. Unikanie rozmów o niej. Unikanie ludzi i miejsc, które się z nią wiązały. Unikanie emocji, które mogłyby mnie zdusić, a które od czasu do czasu próbowały się ze mnie wydostać siłą. To wszystko kosztowało mnie tak wiele energii, że nie zostawało jej już na nic więcej.
Teraz pozwoliłam sobie na otwarcie niewielkich drzwi, przez które zaczęły się sączyć uczucia.
Zaczęłam mówić. Wśród zapachu polnych kwiatów. Z szelestem liści i szumem wody w tle.
– Nie mogę… nie mogę przestać myśleć, że jest gdzieś... że jest sama. Albo że cierpi – szepnęłam, prawie płacząc.
Usłyszałam, że Bartek zbliżył się do mnie o kilka kroków, ale na szczęście nie zrobił niczego więcej.
Znał mnie.
– W wyobraźni widzę ją jako małą dziewczynkę. Przerażoną małą dziewczynkę pozostawioną na pastwę losu. – Wzięłam głęboki oddech, żeby się nie rozkleić. – Ania zawsze się bała ciemności i czuję… czuję, że teraz jest tak samo. – Odwróciłam się gwałtownie w stronę Bartka. – Wiem, że to głupie, ale wydaje mi się, że ta piosenka, której słuchała przed zniknięciem, to jej wiadomość do mnie – powiedziałam to wreszcie na głos, chociaż zdawałam sobie sprawę, jak desperacko i irracjonalnie to brzmiało. – Ona chce, żebym ją odnalazła. – Spojrzałam mu w oczy, pewna, że zobaczę w nich litość albo niepokój o moje zdrowie psychiczne.
Zawsze byłam zdroworozsądkową i cyniczną osobą. Taką mnie znał. Ku mojemu zaskoczeniu w oczach kumpla nie zobaczyłam politowania czy zakłopotania. Patrzył na mnie z czułością, od której mocniej zabiło mi serce. Pokonał dzielącą nas odległość, chwycił mnie za kark i przyciągnął do siebie. Po kilku sekundach zatopił palce w moich włosach i przytulił moją głowę do swojej nagiej piersi. Nic nie mówił, tylko mnie trzymał, a ja tylko tego potrzebowałam.

1 komentarz: