piątek, 24 maja 2019

KOLEKCJONER WSPOMNIEŃ - OPOWIADANIE



Gęste chmury zasnuły ciemne niebo, a duże, mięsiste i mokre płatki śniegu niezmordowanie pokrywały brunatne grudy ziemi. Wiatr targał gołymi gałęziami samotnej wierzby, stojącej przy drodze. Duże płaty kory oderwane siłą leżały na masce samochodu, który zmienił się w harmonijkę, niemal owijając się wokół starego i pięknego drzewa. Kilkaset kilometrów drogi, dwadzieścia pięć lat życia, jedno samotne drzewo i niezliczona ilość tańczących na wietrze gwiazd, zamieniających krajobraz w pokrytą bielą pustkę. Nie dla wszystkich życie kończyło się tak szybko, bezboleśnie i w takim pięknym otoczeniu. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

– Weź mnie za rękę – powiedziałem bezgłośnie do młodego mężczyzny, który wpatrywał się w szczątki swojego auta.
Mężczyzna spojrzał mi w oczy, w których odbijało się wszystko, czym jest, czym był i czym mógłby być. Lubię patrzeć w ich oczy. Pomimo ograniczonej ilości kolorów, nigdy nie widziałem dwóch identycznych par. Lubię zgadywać, kim byli, co lubili, a czego nienawidzili. Czy byli szczęśliwi, chociaż przez jedną chwilę. Czy ich istnienie poorane zostało tak wielkim bólem, że nie mogli już znaleźć szczęścia. Odpowiedź na te pytania znajdowałem właśnie w ludzkich oczach. Tam kryła się mapa wszystkich dróg i ścieżek, którymi podążali.
Zawahał się tylko przez chwilę. Nie prosił o wytłumaczenie, nie błagał o łaskę i nie zadawał pytań. Nie musiał. Rozumiał. Kiedy jego serce uderzyło po raz ostatni, a z ust wydobył się ostatni oddech, zapomniał o tym, co się wydarzyło. Został obdarzony łaską niepamięci, która przysługiwała każdemu istnieniu. Nie pamiętał jak zakończył się jego życie, ale wiedział, że tak jest. Była to największa z łask, jakie otrzymywał człowiek, ponieważ nie każdy koniec był równie piękny i spokojny.
Mężczyzna chwycił mnie za rękę, a ja zamknąłem oczy i zacząłem czytać jego krótkie życie. Widziałem i wielką radość i wielki smutek. Dużo złych decyzji i równie dużo tych właściwych. Widziałem  nadzieję, niepewność i strach. Każda sekunda jego życia od chwili narodzin po tę, która zatrzymała bieg jego istnienia, była teraz moją sekundą. Była mną. Przepływała przeze mnie, jak rwąca rzeka. Zalewała mnie, jak wodospad. Byłem nim. Nienawidziłem, tęskniłem, bałem się i marzyłem tak jak on. Kochałem tak jak on i to uczucie było nieskończenie piękne. Otoczyło mnie jak rozgrzane słońce, tuliło moje serce. Naprawiało mnie i budowało od nowa. Było jak drogocenny oddech w świecie pozbawionym powietrza.
Nie każdy miał tyle szczęścia. Właśnie tym był dla mnie ten człowiek. Szczęściarzem.
Dla takich chwil warto było żyć, nawet tak krótko jak ten człowiek. Takich chwil zazdrościłem ludziom. Ja nie mogłem czuć tak jak oni. Tylko przez te krótkie chwile, kiedy ich przeprowadzałem, mogłem być nimi i dać się zapomnieć w ludzkiej egzystencji. Zazdrościłem im i współczułem jednocześnie.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, co mnie nie zaskoczyło. Zabrano od niego wszelki strach i ból, nie musiał się już niczego obawiać. Jego uśmiech był piękny i dobry, tak jak jego życie.
Nie ma kary i bezdennych piekielnych czeluści, w których zazna niekończących się cierpień. Nie ma nagrody i wiecznej szczęśliwości w niebie. Jest natomiast długa wędrówka prze swoje wszystkie wcielenia. Żeby dać wam szansę, nawet jeśli na to nie zasługujecie. W swojej niedoskonałości i ułomności potrafi zadziwić i wykrzesać z siebie doskonałość, która zasługiwała na drugą szansę. Tym właśnie był koniec – był nowym początkiem. Początkiem, który nie miał końca.
Kiedy wykonam swoje zadanie, zapominam. Zapominam, wszystko, czego doświadczyłem, jako człowiek. Nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że powinienem i dlatego, że czasami bardzo tego chcę.
Ludzkie serca są różne. Niektóre są bogate, pełne nadziei i lekkie, jak oddech. Niektóre są trudne, przepełnione tęsknotą, pragnieniem i niezmordowane w gonitwie za tym, czego mieć nie mogą. Niektóre są czarne, robaczywe i bezdenne niczym głęboka studnia i jeśli ktoś wpadnie w ich czeluść, już nigdy się z niej nie wydostanie. Inne są nasiąknięte nieszczęściem, trwogą i smutkiem, który przytłacza i odbiera chęć życia. Tych ostatnich lękam się najbardziej i jak najszybciej zamykam w moim umyśle, gdyż ich moc jest najsilniejsza i oddziałuje nawet na tak doskonałą istotę, jak ja.
Tym razem nie zrobiłem tego. Nie zapomniałem. Nie chciałem zapominać.
Jego wspomnienia zatrzymałem na powierzchni, gdzie zostawię je sobie na odpowiednią chwilę, żeby móc je znowu odtworzyć.
Ludzie całe życie boją się śmierci, ale tak naprawdę powinni bać się życia, gdyż to ono jest ich największą karą. Czasami jest też nagrodą, ale tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.  
Ja stoję na końcu drogi i kolekcjonuję to, co udało się wam przeżyć w tym czasie. Jestem kolekcjonerem wspomnień.
Mężczyzna został już przeniesiony w inny wymiar i inny czas, aby znowu się odrodzić. Kiedy znowu się narodzi, cykl jego kolejnego wcielenia się rozpocznie.
Zamknąłem oczy i znalazłem się w szpitalu. Białe ściany, zapach środków dezynfekujących i osobliwa cisza były charakterystycznymi elementami każdego takiego miejsca.
Na zewnątrz panowała noc. Ludzie często odchodzili nocą. Noc przyzywa śmierć.
Odgłos maszyny monitorującej życie dziecka sprawiła, że na chwilę się zatrzymałem. Na krześle obok spała kobieta. Trzymała w dłoni małą, gorącą rękę. Mocno, jakby chciała je zatrzymać jeszcze na kilka cennych sekund. Nie zdawała sobie sprawy, że dziecko już od wielu miesięcy chce odejść. Pragnie zasnąć i przestać cierpieć. Wiedziałem to, bo byłem już blisko i jego wspomnienia zaczynały powoli sączyć się do mojego wnętrza. Na razie były to tylko przebłyski za niewidzialną zasłoną. Jego oddechy zostały już jednak policzone i za moment ucichnie jego zmęczone serce.
Nie lubiłem patrzeć na rozpacz. Jeszcze bardziej nie lubiłem jej czuć, a poczuję ją, gdy kiedyś przyjdę po kobietę. Wtedy przeżyję wszystko to, co ona. Takie było moje zadanie.
Czasami, ale tylko czasami pojawiałem się także na pogrzebie człowieka, którego przeprowadziłem. I czasami, ale tylko czasami składałem dotyk na ramieniu pogrążanego w smutku człowieka, to uczucie także przyciągało śmierć. Przesyłałem mu spokój i ukojenie, które wyciągałem z mojej bogatej kolekcji. Dawałem im nadzieję. Nie powinienem tego robić, ale nawet Kolekcjonerzy Wspomnień mieli serca.
Czułem, że tym razem powrócę i złożę dotyk na ramieniu tej kobiety.
Trzy, dwa, jeden.
Ostatni oddech. Ostatnie uderzenie. Mały chłopiec o zdeformowanych kończynach otworzył oczy i popatrzył wprost na mnie. Wszystko to odbywało się w kakofonii krzyków, płaczu i odgłosów szalejącej maszyny, która nie wykryła bicia serca. Wszystko to gdzieś w tle, poza nami.
Przykucnąłem przy łóżku dziecka i uśmiechnąłem się.
– Teraz możesz już wstać – powiedziałem do niebieskookiego chłopca. – Weź mnie za rękę.
Dziecko zachichotało i raźnie przyjęło moją dłoń. Strumień wspomnień zaczął sunąć przez moje ciało. Krótki, pełen bólu, ale też bogaty w pamięć o dobrych chwilach. Słońce na twarzy, krople morskiej wody, gdy wielka fala uderzyła o falochron. Smak lodów na skwerku i zapach kwiatów w ogrodzie babci. Tęsknota. Miłość. O tak, to były piękne wspomnienia, które całkowicie zdominowały te złe. Tylko dzieci tak potrafiły. Za to uwielbiałem ich wspomnienia. Jasne, dobre i ciepłe jak maleńkie ogniki, krążące wokół głowy.
I koniec.
Wszystko zostało schowane we mnie i tam zostanie już na zawsze.
Zamknąłem oczy i znalazłem się w chacie z bali i liści na pustynnym bezdrożu. Umierający mężczyzna ze wzdętym brzuchem, wokół którego krążyła setka much. Był nieprzytomny i nieświadomy. I dobrze. Jego oddech, płytki i urywany, był najgłośniejszym z dźwięków w chacie.
 Trzy, dwa, jeden.
Jego powieki podniosły się. Ciemne tęczówki, odcinały się wyraźnie od białek. Spojrzał wprost na mnie. Wyciągnąłem rękę i szepnąłem mu na ucho, że już czas. Skinął głową i nawet nie obejrzał się za siebie. Był sam. Nikt za nim nie rozpaczał. Nie miało to znaczenie, bo i tak by ich nie zobaczył. Koniec był zawsze taki sam. Przynosił ukojenie po wędrówce.
Świat ludzi był pełen schematów.
Mężczyzna przyjął moją dłoń, a z bezzębnych ust wydobyło się parsknięcie. Ludzie różnie reagowali na tę sytuację, ale wspólnym mianownikiem zawsze było uczucie ulgi. Ulga, że już nie cierpią, że już nie muszą się bać, że nie muszą się już starać i walczyć. Ulga. Lekka i rozpychająca serce ulga.
Nie tęsknili i nie wspominali. Po prostu odpoczywali.
Do mojego umysłu zaczęły przepływać wspomnienia. Czerwona ziemia pod stopami, palące słońce na skórze, zarzucone sieci w zatoce. Uśmiech narodzonego dziecka, jego pogrzeb i rozdzierający smutek. Śmierć żony. Samotność. Wiatr we włosach na pastwisku. To wszystko znalazło miejsce w moim wnętrzu, które nigdy się nie przepełni.
Jedno mrugnięcie i znalazłem się w zatłoczonej miejskiej dżungli. Wokół rozległa się strzelanina. Noc, woń rozkładającego się jedzenia i krzyki. Kolorowe światła odbijały się od kałuż deszczu.
Czekałem. Mogłem przyjąć wspomnienia tylko jednej osoby na raz. Śmierć mnie przyzywała. Stanąłem obok młodego Azjaty z wielkim tatuażem smoka na szyi. To jedno z tych istnień, które od samego początku pędziło ku zatraceniu. Niektórych ludzi od ich narodzin przyciąga śmierć. Wola życia nigdy nie jest na tyle silna, by ich zatrzymać.
Krew wyciekała mu z kącika ust, a jego ciałem targały konwulsje.
Trzy, dwa, jeden.
Napotkał moje spojrzenie i odetchnął z ulgą. Widzicie? Ulga. Uśmiechnął się i skinął głową. Jego czarne oczy złagodniały.
– Weź mnie za rękę. To już koniec twojej wędrówki – uśmiechnąłem się i zacząłem przyjmować jego życie, aby nie zaginęło na zawsze. 
To byłby najgorszy grzech. Nie wolno wymazywać żadnego istnienia. Każdy zaznaczał na świecie swój ślad. Minimalny, ledwie znaczący, ale był jego częścią i nie wolno było go zmarnować. Gdyby wymazano historię istnienia choćby jednego człowieka, świat zadrżałby w posadach.
Wiele złych uczynków, dużo śmierci i bólu. Rozczarowanie w oczach matki, dotyk ukochanej kobiety, bunt i nienawiść. Jeden wdech i koniec.
Zamknąłem oczy i…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz