Gęste
chmury zasnuły ciemne niebo, a duże, mięsiste i mokre płatki śniegu
niezmordowanie pokrywały brunatne grudy ziemi. Wiatr targał gołymi gałęziami
samotnej wierzby, stojącej przy drodze. Duże płaty kory oderwane siłą leżały na
masce samochodu, który zmienił się w harmonijkę, niemal owijając się wokół
starego i pięknego drzewa. Kilkaset kilometrów drogi, dwadzieścia pięć lat
życia, jedno samotne drzewo i niezliczona ilość tańczących na wietrze gwiazd,
zamieniających krajobraz w pokrytą bielą pustkę. Nie dla wszystkich życie
kończyło się tak szybko, bezboleśnie i w takim pięknym otoczeniu. Nie wszyscy
mieli tyle szczęścia.
–
Weź mnie za rękę – powiedziałem bezgłośnie do młodego mężczyzny, który
wpatrywał się w szczątki swojego auta.
Mężczyzna
spojrzał mi w oczy, w których odbijało się wszystko, czym jest, czym był i czym
mógłby być. Lubię patrzeć w ich oczy. Pomimo ograniczonej ilości kolorów, nigdy
nie widziałem dwóch identycznych par. Lubię zgadywać, kim byli, co lubili, a
czego nienawidzili. Czy byli szczęśliwi, chociaż przez jedną chwilę. Czy ich
istnienie poorane zostało tak wielkim bólem, że nie mogli już znaleźć
szczęścia. Odpowiedź na te pytania znajdowałem właśnie w ludzkich oczach. Tam
kryła się mapa wszystkich dróg i ścieżek, którymi podążali.
Zawahał
się tylko przez chwilę. Nie prosił o wytłumaczenie, nie błagał o łaskę i nie
zadawał pytań. Nie musiał. Rozumiał. Kiedy jego serce uderzyło po raz ostatni,
a z ust wydobył się ostatni oddech, zapomniał o tym, co się wydarzyło. Został
obdarzony łaską niepamięci, która przysługiwała każdemu istnieniu. Nie pamiętał
jak zakończył się jego życie, ale wiedział, że tak jest. Była to największa z
łask, jakie otrzymywał człowiek, ponieważ nie każdy koniec był równie piękny i
spokojny.
Mężczyzna
chwycił mnie za rękę, a ja zamknąłem oczy i zacząłem czytać jego krótkie życie.
Widziałem i wielką radość i wielki smutek. Dużo złych decyzji i równie dużo
tych właściwych. Widziałem nadzieję,
niepewność i strach. Każda sekunda jego życia od chwili narodzin po tę, która
zatrzymała bieg jego istnienia, była teraz moją sekundą. Była mną. Przepływała
przeze mnie, jak rwąca rzeka. Zalewała mnie, jak wodospad. Byłem nim.
Nienawidziłem, tęskniłem, bałem się i marzyłem tak jak on. Kochałem tak jak on i
to uczucie było nieskończenie piękne. Otoczyło mnie jak rozgrzane słońce, tuliło
moje serce. Naprawiało mnie i budowało od nowa. Było jak drogocenny oddech w
świecie pozbawionym powietrza.
Nie
każdy miał tyle szczęścia. Właśnie tym był dla mnie ten człowiek. Szczęściarzem.
Dla
takich chwil warto było żyć, nawet tak krótko jak ten człowiek. Takich chwil
zazdrościłem ludziom. Ja nie mogłem czuć tak jak oni. Tylko przez te krótkie
chwile, kiedy ich przeprowadzałem, mogłem być nimi i dać się zapomnieć w
ludzkiej egzystencji. Zazdrościłem im i współczułem jednocześnie.
Mężczyzna
uśmiechnął się do mnie, co mnie nie zaskoczyło. Zabrano od niego wszelki strach
i ból, nie musiał się już niczego obawiać. Jego uśmiech był piękny i dobry, tak
jak jego życie.
Nie
ma kary i bezdennych piekielnych czeluści, w których zazna niekończących się
cierpień. Nie ma nagrody i wiecznej szczęśliwości w niebie. Jest natomiast
długa wędrówka prze swoje wszystkie wcielenia. Żeby dać wam szansę, nawet jeśli
na to nie zasługujecie. W swojej niedoskonałości i ułomności potrafi zadziwić i
wykrzesać z siebie doskonałość, która zasługiwała na drugą szansę. Tym właśnie
był koniec – był nowym początkiem. Początkiem, który nie miał końca.
Kiedy
wykonam swoje zadanie, zapominam. Zapominam, wszystko, czego doświadczyłem,
jako człowiek. Nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że powinienem i dlatego,
że czasami bardzo tego chcę.
Ludzkie
serca są różne. Niektóre są bogate, pełne nadziei i lekkie, jak oddech.
Niektóre są trudne, przepełnione tęsknotą, pragnieniem i niezmordowane w
gonitwie za tym, czego mieć nie mogą. Niektóre są czarne, robaczywe i bezdenne
niczym głęboka studnia i jeśli ktoś wpadnie w ich czeluść, już nigdy się z niej
nie wydostanie. Inne są nasiąknięte nieszczęściem, trwogą i smutkiem, który
przytłacza i odbiera chęć życia. Tych ostatnich lękam się najbardziej i jak
najszybciej zamykam w moim umyśle, gdyż ich moc jest najsilniejsza i oddziałuje
nawet na tak doskonałą istotę, jak ja.
Tym
razem nie zrobiłem tego. Nie zapomniałem. Nie chciałem zapominać.
Jego
wspomnienia zatrzymałem na powierzchni, gdzie zostawię je sobie na odpowiednią
chwilę, żeby móc je znowu odtworzyć.
Ludzie
całe życie boją się śmierci, ale tak naprawdę powinni bać się życia, gdyż to
ono jest ich największą karą. Czasami jest też nagrodą, ale tego nikt nie jest
w stanie przewidzieć.
Ja
stoję na końcu drogi i kolekcjonuję to, co udało się wam przeżyć w tym czasie.
Jestem kolekcjonerem wspomnień.
Mężczyzna
został już przeniesiony w inny wymiar i inny czas, aby znowu się odrodzić.
Kiedy znowu się narodzi, cykl jego kolejnego wcielenia się rozpocznie.
Zamknąłem
oczy i znalazłem się w szpitalu. Białe ściany, zapach środków dezynfekujących i
osobliwa cisza były charakterystycznymi elementami każdego takiego miejsca.
Na
zewnątrz panowała noc. Ludzie często odchodzili nocą. Noc przyzywa śmierć.
Odgłos
maszyny monitorującej życie dziecka sprawiła, że na chwilę się zatrzymałem. Na
krześle obok spała kobieta. Trzymała w dłoni małą, gorącą rękę. Mocno, jakby
chciała je zatrzymać jeszcze na kilka cennych sekund. Nie zdawała sobie sprawy,
że dziecko już od wielu miesięcy chce odejść. Pragnie zasnąć i przestać
cierpieć. Wiedziałem to, bo byłem już blisko i jego wspomnienia zaczynały
powoli sączyć się do mojego wnętrza. Na razie były to tylko przebłyski za
niewidzialną zasłoną. Jego oddechy zostały już jednak policzone i za moment
ucichnie jego zmęczone serce.
Nie
lubiłem patrzeć na rozpacz. Jeszcze bardziej nie lubiłem jej czuć, a poczuję
ją, gdy kiedyś przyjdę po kobietę. Wtedy przeżyję wszystko to, co ona. Takie było
moje zadanie.
Czasami,
ale tylko czasami pojawiałem się także na pogrzebie człowieka, którego
przeprowadziłem. I czasami, ale tylko czasami składałem dotyk na ramieniu pogrążanego
w smutku człowieka, to uczucie także przyciągało śmierć. Przesyłałem mu spokój
i ukojenie, które wyciągałem z mojej bogatej kolekcji. Dawałem im nadzieję. Nie
powinienem tego robić, ale nawet Kolekcjonerzy Wspomnień mieli serca.
Czułem,
że tym razem powrócę i złożę dotyk na ramieniu tej kobiety.
Trzy,
dwa, jeden.
Ostatni
oddech. Ostatnie uderzenie. Mały chłopiec o zdeformowanych kończynach otworzył
oczy i popatrzył wprost na mnie. Wszystko to odbywało się w kakofonii krzyków,
płaczu i odgłosów szalejącej maszyny, która nie wykryła bicia serca. Wszystko
to gdzieś w tle, poza nami.
Przykucnąłem
przy łóżku dziecka i uśmiechnąłem się.
–
Teraz możesz już wstać – powiedziałem do niebieskookiego chłopca. – Weź mnie za
rękę.
Dziecko
zachichotało i raźnie przyjęło moją dłoń. Strumień wspomnień zaczął sunąć przez
moje ciało. Krótki, pełen bólu, ale też bogaty w pamięć o dobrych chwilach.
Słońce na twarzy, krople morskiej wody, gdy wielka fala uderzyła o falochron.
Smak lodów na skwerku i zapach kwiatów w ogrodzie babci. Tęsknota. Miłość. O
tak, to były piękne wspomnienia, które całkowicie zdominowały te złe. Tylko
dzieci tak potrafiły. Za to uwielbiałem ich wspomnienia. Jasne, dobre i ciepłe
jak maleńkie ogniki, krążące wokół głowy.
I
koniec.
Wszystko
zostało schowane we mnie i tam zostanie już na zawsze.
Zamknąłem
oczy i znalazłem się w chacie z bali i liści na pustynnym bezdrożu. Umierający
mężczyzna ze wzdętym brzuchem, wokół którego krążyła setka much. Był
nieprzytomny i nieświadomy. I dobrze. Jego oddech, płytki i urywany, był
najgłośniejszym z dźwięków w chacie.
Trzy, dwa, jeden.
Jego
powieki podniosły się. Ciemne tęczówki, odcinały się wyraźnie od białek. Spojrzał
wprost na mnie. Wyciągnąłem rękę i szepnąłem mu na ucho, że już czas. Skinął
głową i nawet nie obejrzał się za siebie. Był sam. Nikt za nim nie rozpaczał. Nie
miało to znaczenie, bo i tak by ich nie zobaczył. Koniec był zawsze taki sam.
Przynosił ukojenie po wędrówce.
Świat
ludzi był pełen schematów.
Mężczyzna
przyjął moją dłoń, a z bezzębnych ust wydobyło się parsknięcie. Ludzie różnie
reagowali na tę sytuację, ale wspólnym mianownikiem zawsze było uczucie ulgi.
Ulga, że już nie cierpią, że już nie muszą się bać, że nie muszą się już starać
i walczyć. Ulga. Lekka i rozpychająca serce ulga.
Nie
tęsknili i nie wspominali. Po prostu odpoczywali.
Do
mojego umysłu zaczęły przepływać wspomnienia. Czerwona ziemia pod stopami, palące
słońce na skórze, zarzucone sieci w zatoce. Uśmiech narodzonego dziecka, jego
pogrzeb i rozdzierający smutek. Śmierć żony. Samotność. Wiatr we włosach na
pastwisku. To wszystko znalazło miejsce w moim wnętrzu, które nigdy się nie
przepełni.
Jedno
mrugnięcie i znalazłem się w zatłoczonej miejskiej dżungli. Wokół rozległa się
strzelanina. Noc, woń rozkładającego się jedzenia i krzyki. Kolorowe światła
odbijały się od kałuż deszczu.
Czekałem.
Mogłem przyjąć wspomnienia tylko jednej osoby na raz. Śmierć mnie przyzywała.
Stanąłem obok młodego Azjaty z wielkim tatuażem smoka na szyi. To jedno z tych
istnień, które od samego początku pędziło ku zatraceniu. Niektórych ludzi od
ich narodzin przyciąga śmierć. Wola życia nigdy nie jest na tyle silna, by ich
zatrzymać.
Krew
wyciekała mu z kącika ust, a jego ciałem targały konwulsje.
Trzy,
dwa, jeden.
Napotkał
moje spojrzenie i odetchnął z ulgą. Widzicie? Ulga. Uśmiechnął się i skinął
głową. Jego czarne oczy złagodniały.
–
Weź mnie za rękę. To już koniec twojej wędrówki – uśmiechnąłem się i zacząłem
przyjmować jego życie, aby nie zaginęło na zawsze.
To
byłby najgorszy grzech. Nie wolno wymazywać żadnego istnienia. Każdy zaznaczał
na świecie swój ślad. Minimalny, ledwie znaczący, ale był jego częścią i nie
wolno było go zmarnować. Gdyby wymazano historię istnienia choćby jednego
człowieka, świat zadrżałby w posadach.
Wiele
złych uczynków, dużo śmierci i bólu. Rozczarowanie w oczach matki, dotyk ukochanej
kobiety, bunt i nienawiść. Jeden wdech i koniec.
Zamknąłem
oczy i…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz